Chapter two

3.3K 107 142
                                    

"Na­wet gdy przy­jaciel działa wbrew To­bie, wciąż jest twoim przyjacielem."

[PERSPEKTYWA MARCELINY]

- Po co do cholery chciałeś się spotkać? TUTAJ? Przecież wiesz, ile to miejsce dla mnie znaczy, prawda?

- Wiem, właśnie dlatego jesteś tu, ze swoją kawą i... Ja chciałbym Cię naprawdę przeprosić.. Wiem, że zjebałem.. Nie odzywałem się do Ciebie przez dwa lata... Marce, ja... Proszę, wybacz mi.. - mówił ze skruchą w głosie, wyglądał jakby rzeczywiście się tym wszystkim przejął. 

- I myślisz, że mówiąc krótkie "przepraszam" naprawisz wszystko? Całe dwa lata? Czy Ty siebie słyszysz?

- Wynagrodzę Ci to, tylko proszę, wybacz.. - westchnął, łapiąc mnie delikatnie za rękę. Zawsze tak robił, gdy się pokłóciliśmy. Pamięta. - Nie chcę Cię tracić - mruknął, wpatrując się we mnie swoimi brązowymi oczami. Dlaczego to on zawsze przepraszał mnie? Zawsze w taki sposób? A ja mu ZAWSZE wybaczałam...

- Zapomniałeś o moich urodzinach... - wspominając o tym głos mi się załamał.

- A pamiętasz tą koszulkę, którą dostałaś dzień przed urodzinami? W zeszłym roku?

-Skąd.. Ona była od Ciebie? Jednak pamiętałeś... - w moich oczach pojawiły się łzy. Szybko wstałam ze swojego miejsca i usiadłam obok Remka, aby go przytulić.

- Nigdy bym nie zapomniał - pocałował mnie w czubek głowy. Poczułam przyjemne ciepło w środku. Brakowało mi tego. - To jak? Dasz mi drugą szanse? - zapytał kiedy się do niego odsunęłam.

- A co ze Stuartem i Michałem?

- Oni się zmienili, przysięgam! A co do tej laski... To ja nie spotkam się z nią! Obiecuje, że skończę z piciem i paleniem! Ja naprawdę nie chcę Cię tracić.. - znów złapał za moją rękę. Czyli wie, że widziałam. - Chodź, przejdziemy się do mnie - zaproponował, uśmiechając się. Zgodziłam się i po chwili wyszliśmy z kawiarni. 

Przechodząc obok mojego domu postanowiłam wstąpić tam, po swój telefon, który zostawiłam ładujący się w pokoju.
Remka zostawiłam przed drzwiami, na zewnątrz.

- KEREL IDĘ DO REMKA! - krzyczałam idąc po schodach w stronę swojego pokoju.

- NIE MUSISZ TAK WRZESZCZEĆ, JESTEM OBOK! - wydarł mi się do ucha, przez co prawie spadłam ze schodów. Nic na to nie odpowiedziałam tylko szturchnęłam go łokciem i pobiegłam do pokoju.

Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Jak się okazało Remek rozmawiał z kimś przez telefon, ale był odwrócony tyłem do mnie i stał dość daleko od drzwi. Po cichu do niego podeszłam. Nie zauważył mnie.

- Stary, siedź tam i czekaj, jasne?.. Wszyscy czekajcie. Dobra, kończę. Widzimy się później.. - zaśmiał się i rozłączył. Odwracając się prawie dostał zawału. - KOBIETO, NIE STRASZ TAK LUDZI!.. - wydarł się, wymachując rękoma we wszystkie strony, co wyglądało dość zabawnie. 

- Dobra, wyluzuj ziom! Przecież żyjesz.. - zaśmiałam się. Remek zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym głupio się uśmiechnął. - Coś nie pasuje? - spytałam, nie rozumiejąc czemu się tak cieszy, ale nie uzyskałam odpowiedzi. 

Nie mam już jego bluzy, o co chodzi?

- Poprawiłaś sobie makijaż. - stwierdził po chwili. 

Teraz to już zaczynam się poważnie zastanawiać, czy on nie jest transem. 

No dobra, to jest głupie.

toxic //reZigiuszOù les histoires vivent. Découvrez maintenant