Chapter fourteen

1.3K 69 26
                                    

Dojechaliśmy w końcu na miejsce. Zajęło nam to mniej więcej siedem godzin, z dużą ilością przystanków, na co kompletnie nie byłam przygotowana i zdążyłam się już pokłócić o to z chłopakami. 

Mogli mnie przynajmniej uprzedzić. 

Wyszliśmy z auta i moim oczom ukazała się niewielkich rozmiarów, drewniana chatka. Szczerze mówiąc, wyglądała genialnie na tle zalesionych gór i małego jeziorka. 

Stuart, który przyjechał już wcześniej, widząc nas, ruszył w stronę drzwi, aby je otworzyć. Wpuścił nas wszystkich do środka i od razu zaczęłam rozglądać się dookoła. Przechodząc przez korytarz, ozdobiony wieloma rodzajami roślin i kilkoma obrazami doszłam do salonu, z którym była połączona dość duża kuchnia. Następnie ruszyłam w stronę schodów, aby obejrzeć piętro. Szumi, Stuart i Karol zostali na dole, rozmawiając o czymś w kuchni, a Remek i Michał ruszyli za mną. Dezy natomiast stwierdził, że skoczy jeszcze po coś do sklepu niedaleko. 

I dobrze, nie mam ochoty go oglądać. 

Na piętrze znalazły się cztery sypialnie i jedna, wielka łazienka. Wchodząc do jednego z pokoi, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ogromne łóżko, stojące na środku. Meble idealnie do siebie pasowały, a okno balkonowe wpuszczało do środka przyjemnie grzejące promienie słońca. Ruszyłam w stronę balkonu, przechodząc przez milusi, biały dywan i wyszłam na zewnątrz, biorąc głęboki wdech. Powietrze, które było tutaj, totalnie różniło się od tego w mieście. Cały czas miałam ochotę je wdychać. 

Remek i Michał zostali w pokoju, chwilę się po nim rozglądając i na początku stwierdziłam, że to w sumie dobrze, bo mogę się w spokoju nacieszyć pięknym widokiem, jednak po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że razem mogą wpaść na dość głupie pomysły. I nawet przekonałam się na jakie, bo gdy chciałam już wrócić do środka, okazało się, że jestem zamknięta, a chłopcy stoją przy oknie, śmiejąc się ze mnie. Gdy chciałam ich już prosić, aby jednak się zlitowali, z dołu usłyszałam wołanie. Zdezorientowana podeszłam do barierki, lekko się wychylając i dostrzegłam stojącego na dole Dezego z pięknym bukietem kwiatów. 

To po to pojechał do sklepu.

Wiedziałam, że tak będzie. 

- Słuchaj, ja.. chciałbym Cię przeprosić! - zawołał ze skruchą w głosie. Nerwowo spojrzałam w stronę Remka, który tylko zmarszczył brwi, a po chwili również był już na balkonie. Objął mnie ramieniem, lekko się wychylił i spojrzał na Dezego z rozbawianiem. 

- Stary, weź się nie wygłupiaj - zaśmiał się Remek, a Dezy tylko spuścił głowę i zrezygnowany postanowił wrócić do środka. 

Nie wiem na co on w ogóle liczy. Ja już zdecydowałam. 

Głośno westchnęłam i złapałam Remka za rękę, aby wrócić z nim z powrotem do pokoju. Kiedy chciałam już pchnąć drzwi balkonowe, aby otworzyć je na oścież zorientowałam się, że są zamknięte, a w pokoju nikogo nie ma. Nerwowo się zaśmiałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej i zerkając na Remka, który patrzał gdzieś w przestrzeń. 

- Zamknął nas - mruknęłam, zaciskając usta w wąską linie i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Remek spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym też spróbował otworzyć drzwi, jednak one ani drgnęły. 

Zrezygnowana oparłam się o ścianę i powoli zsunęłam się na ziemię, wzdychając. Remek jeszcze kilka razy próbował nas wydostać, ale każda próba kończyła się porażką. 

Po chwili rozmyślania, dopiero ogarnęłam, o co tak naprawdę chodziło Michałowi. Nie zamknął nas tam dla beki, miał na myśli.. coś innego. 

Zerkając na przyjaciela, który cały czas kręcił się w kółko dostrzegłam, że jest też trochę zestresowany. To dziwne, bo ja się czuje wyluzowana. 

Tootaalnie.

- Jak myślisz, wróci tu po nas? - zagadnęłam go, podnosząc się z ziemi i stając obok niego. Remek tylko przetarł twarz dłonią, nerwowo się śmiejąc. Oparł się o barierkę i spojrzał na mnie, jak na idiotkę. 

- Teraz to mamy przesrane. Nie wróci tu - pokręcił głową, uśmiechając się do siebie sarkastycznie. 

Mogłam się tego domyślić. 

toxic //reZigiuszOnde as histórias ganham vida. Descobre agora