Rozdział 58

185 31 10
                                    

.......
Nico
.......

-Gdzie jesteś?- wykrzyczałem w półmrok. Czułem obecność pożądanej bogini.

-Jednak przyszedłeś- usłyszałem znany śmiech i nerwowo rozejżałem się wokół siebie. Nigdzie nie widziałem ludzkiej sylwetki Persefony. Zrobiło się jeszcze ciemniej niż było. Tak, że nie widziałem już zupełnie nic.

-Czego chcesz?- zapytałem zamykając oczy.

-Ciebie- mogła by mi powiedzieć czego dokładnie oczekuje zamiast bawić się moim kosztem.- Za kogo chcesz się wymienić? Jak wysoko się cenisz?

W ciemności pojawiła się biała poświata, która zaczęła nabierać dziewczęcego kształtu.

-Może myślisz, że potrafisz wygrać ze śmiercią i ożywić Biance?- dopiero teraz zauważyłem, że widmo wyglądało właśnie jak ona wtedy gdy ten jeden raz udało mi się wywołać jej ducha.
Moja siostra rozpłynęła się i jej miejsce zastąpiła Piper.

-A może jesteś tak piękny jak wspaniała Piper?

Duch dziewczyny zbladł i zmienił się w dobrze mi znaną postać Hazel.

-A może już zrozumiałeś, że Hazel jest dużo lepszym przedstawicielem waszego ojca niż ty?

Łzy cisnęły mi się do oczu. Hazel przybrała postać Annabeth rysującą palcem po ciemności.

- Może tak mądry jak dziecię Ateny? A może potrzebujesz wspaniałego przyjaciela Jasona?

Bogini zaśmiała się i pojawił się owy rzymianin robiący pompki.

- Lub Percy?

Kiedy go zobaczyłem coś drgnęło mi w sercu, odwróciłem głowę by na niego nie patrzeć. Jackson zniknął i pojawił się śpiący na ziemi Leo.

-A może twój kochanek?

- Oooo czyżby cenisz się na równi z panem Solace?- Persefona umilkła i Will leżący na ziemi i mówiący coś pojawił się na najdłuższą chwilę. Z ruchu jego warg wyczytałem wielokrotnie powtórzone moje imię. Rozpłakałem się na dobre. Nie byłem tak wspaniały jak oni. Nawet 1/10 jednego z nich była lepsza niż ja. Upadłem na kolana. Mój blondyn zniknął. Niepochamowane łzy ciekły mi po policzkach. Tak bardzo czułem się beznadziejnie. Chciałem uratować ich wszystkich ale nie znaczyłem aż tak wiele.

-Zostaw ich- załkałem i wtedy przeleciały przeze mnie wszystkie możliwe emocje. Znów usłyszałem śmiech mojej przyrodniej matki.- Po cowogóle to robisz?

-A jak myślisz kochanie?- znów poczułem dłonie na policzkach. Co ona miała z dotykaniem mnie?

-Nienawidzisz dzieci swojego męża- stwierdziłem.- Ale nie robisz Hazel tego co mi. Dlaczego więc chcesz zniszczyć akurat mnie?

-Bo szkodzisz- jej głos nagle stał się zimny, poczułem, że właśnie przybrała swoją ludzką postać.- Ciebie łatwiej jest zabić, wystarczy troche cię pokierować a sam to zrobisz.

-Wiesz, że zabijając mnie nie pozbędziesz się mnie?- znów przypomniałem sobie obietnice mojego ojca jaką mi złożył już dawno.- Będzie gorzej bo...

-ZAMILCZ- wykrzyczała w złości.- Będę mogła torturować cię już całe wieki jeśli on cię tu zatrzyma. Tym gorzej dla ciebie. No już.... UMIERAJ...

Poczułem jak ostrze wbija się między moje żebra. Z bólu upadłem na ziemię. Czy to już koniec? I nikogo nie uratuje?

............................

Hahahahaha, ja aka polsat xD 5 komentarzy i następny rozdział ^^ przyznam szczerze, że zbliżamy się do końca opowiadania ^^ kiedyś musi się skończyć. Później mam zamiar dodać pare speciali o tym co się działo jak normalnie chodzili do szkoły itp. między byciem w obozie ^^ co wy na to? :p i 2 część też będzie miała miejsce ^^

Przestanę KochaćWhere stories live. Discover now