Rozdział 35

421 42 0
                                    

Nie wychodziłem z domku przez następne 2 dni. Większość czasu spędziłem na spaniu i płakaniu. Raz po raz zastanawiałem się nad sobą, ale i tak nie dochodziłem do żadnych wniosków. Chyba jestem za głupi.
Było już popołudnie, dopiero wtedy postanowiłem wyjść. Już dawno nie zdarzało się abym nie jadł dwa dni, więc musiałem to w końcu zrobić. Miałem w planach niepostrzeżenie dostać się do jadalni i szybko wyjść, jednak nigdy nie jest mi dane to czego chcę. Tym razem niespodzianką było upadnięcie tuż obok stołu dzieci Apolla, obok którego musiałem przejść.

-Nic Ci nie jest?- pytali jeden po drugim a wszyscy na sali wlepili we mnie wzrok. Zaczerwieniłem się i zasłaniając twarz przydługimi, ciemnymi i niezwykle grubymi włosami wstałem i wytrzepałem ubranie, sprawiając tym długie, brudne ślady tam gdzie przetarłem. Spojrzałem na swoje dłonie, całe pozdzierane i we krwi. Zacisnąłem oczy ze zdenerwowania. Chciałem odejść jednak ktoś pociągnął mnie za ramie i szybko wuprowadził w bardziej ustronne miejsce. Spojrzałem na Will'a spod byka.

-Co?- zmarszczyłem czoło podirytowany.

-Opatrze ci dłonie- westchnął i pociągnął mnie za łokieć do szpitala.

-Nie trzeba- warknąłem jednak szedłem za nim. To była dobra okazja by porozmawiać z nim o tym co się wydarzyło. Trochę za nim tęskniłem. Jednak to także nie było mi dane.

"Sam jesteś sobie winny" usłyszałem głos w swojej głowie. Szybko podniosłem głowę i rozejrzałem się wokół. Will patrzył na mnie mocno trzymając mnie za przedramie. Zmarszczył czoło i stanął. Wbijał we mnie wzrok a ja nie miałem pojęcia o co chodzi. Dodatkowo zacząłem odczuwać silny ból miejscu uścisku.

-Sam jesteś sobie winny- powiedział chłopak zupełnie nie swoim głosem. Kobiecym i zimnym jak lód.

-Yy... Will?- wyciągnąłem rękę w strone chłopaka. Jednak on nie oderwał ode mnie wzroku.

-Pożałujesz- warknął znów tym samym głosem. I w tym momencie blondyn upadł a nad jago ciałem pojawił się lekko biały dym, który zniknął tak szybko jak się pojawił.

-Will?- uklęknąłem nad nim i potrząsnąłem go za ramiona.- WILL.

Byłem przerażony. Na szczęście wyczułem jego puls. Szybko wziąłem go na ręce jak panne młodą, był wyjątkowo lekki i niestety okropnie wiotki. Zaniosłem go szybko do szpitala. Pierwszy raz byłem tak szczęśliwy. A moją radość spowodowało kilka dzieci Apollina, które wróciły już z obiadu. Szybko zajęli się swoim bratem. Jedna dziewczyna wypchnęła mnie z terenu szpitala.

-Coś ty mu zrobił?- spoliczkowała mnie owa niska blondynka.

-Nic- westchnąłem i spuściłem głowę.- Nigdy bym go nie skrzywdził.

-Akurat- wyrównała w drugi poloczek.- Od paru dni płacze przez ciebie ale ty oczywiście go nie krzywdzisz.

Zdenerwowana odwróciła się na pięcie i poszła skakać wokół Will'a. On cierpiał przeze mnie? Ale przecież się uśmiechał. Usiadłem na ziemi pod najbliższym drzewem i schowałem twarz w kolana. Nie wybacze sobie tego. Nigdy nie chciałem nikogo krzywdzić. Wszystko co robiłem, robilem dla innych. Byłem kiedy potrzebowali i osuwałem się w cień kiedy sławilo swoich bohaterów choć nie raz ja też nim byłem. Jednak nie dla nich. Oni mieli Percy'ego i Annabeth. I całą resztę Wielkiej Siódemki. I wszystkich innych, ale nie mnie. Jak mogłem skrzywdzić Will'a Solace, który okazał mi więcej uczuć niż inni żyjący i umarli?

..........
I to już koniec tego rozdziału :3 dziś prawdopodobnie będzie jeszcze następny

Przestanę KochaćWhere stories live. Discover now