- Twilight, ja... wtedy nie chciałem ci tego wszystkiego powiedzieć. Po-poniosło mnie. Prze...

Lecz księżniczka przyłożyła kopytko do jego ust, powstrzymując go przed wypowiedzeniem zamierzonych słów. Uśmiechnęła się promiennie, a w jej oczach zabłysły małe iskierki.

- Nie masz za co. Wszystko, co powiedziałeś, było całkowitą racją. To ja cię przepraszam.

- Jesteśmy przyjaciółmi. I niech tak zostanie. Na zawsze – rzekł smok.

***

Sombra siedział na swoim tronie, mierząc zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem kucyki stojące przed Jego obliczem. W środku cieszył się, że to właśnie oni polegli i poddali się Mu. W końcu, są najważniejszymi mieszkańcami Equestrii. Przedstawicielki klejnotów i rządzący. Wbrew zamierzeniom uśmiechnął się. Wyraźnie czuł bijący od nich nieposkromiony strach. Napełniało Go to euforią. Od lat niedoznawanym uczuciem.

Wczoraj, gdy żal odrobinę zelżał, odwołał zaklęcie zatrzymania. Wszyscy od razu pojęli sytuację i spostrzegając czarne diamenty na swoich rogach oraz skrzydłach, padli do Jego kopyt. Jakiż to był zaszczyt... Aż sam siebie podziwiał.

- Co ja mam z wami zrobić? – zapytał, nie pozbywając się śmiałego uśmiechu.

- Najlepiej się poddaj i w końcu nas wypuść – warknęła Celestia. Jednak jej poważny ton jedynie spotęgował wewnętrzną fascynację Pana Ciemności. Salę tronową wypełnił złowieszczy śmiech.

- Nie kompromituj się, Celestio – powiedział, gdy już trochę uspokoił emocje. – Nie widzisz, że siedzisz w bagnie po uszy? Trzeba ci to jeszcze jakoś uświadomić? Czy nawet w tak oczywistej sytuacji, kiedy jesteś na straconej pozycji, musisz udawać, że wciąż jesteś wszechmocna? Zejdź na ziemię. I naucz się przegrywać.

- Ustalmy coś, Sombra – odezwała się w końcu Luna. – Wypuść powierniczki Elementów Harmonii, Shining Armor'a i Cadance. Oni w niczym ci nie zawinili.

- Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł. Zmienił się w fioletową mgłę i zmaterializował przy księżycowej księżniczce. Klacz aż odskoczyła. – Jednak ty też nie zrobiłaś nic wartego uwagi. Wszystko zainicjowała twoja starsza siostra. Czy jesteś pewna, że chcesz się poświęcić...?

- Ja... – zawahała się i spojrzała na alabastrową alikorn. Ta mierzyła ją takim wzrokiem, że aż miała chęć zamilknąć na wieki. Ale przecież już raz ją zdradziła. Wszak poniosła za to karę, lecz przecież nie mogła tego zrobić swojej siostrze. Ponownie. – T-tak. Tak, chcę – powiedziała pewniej. – A teraz wypuść ich.

- Wedle życzenia – rzekł, rozświetlając swój róg szkarłatną aurą.

- Nie rób tego, Luno. Przemyśl to raz jeszcze – przerwała Cadance. Lecz granatowa klacz spuściła wzrok, kręcąc lekko głową. Pani Miłości nie miała już czasu na przekonanie jej.

Jego magia stworzyła kopułę, obejmując władczynie ciał niebieskich, a resztę kucyków wypchnęła poza granice zamku, pozbawiając ich kryształowych zabezpieczeń. Po chwili w pałacu zrobiło się znacznie ciemniej, bowiem niebo zakryły czarne, burzowe chmury. Jednak znajdowały się one jedynie pod polem siłowym.

- Co z nami zrobisz? – zapytała Celestia, wcale nie tracąc swojej dumy i wyniosłości.

- Jak myślisz, co będzie idealnym wyrokiem za napad na osobę królewską i próbę pozbawienia jej życia? – uśmiechnął się sarkastycznie.

- Nie jesteś żadnym królem. Sam nadałeś so...

- Milcz – syknął. – Każdy dziedzic rodu Platinum ma tytuł koronny. Kto, jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć – stwierdził. Nagle z podłogi tuż przed księżniczką słońca wyłoniła się zaostrzona skała.

Zmierzała w szaleńczym tempie do jej szyi. Najgorsze było to, że klacz w ogóle nie mogła się ruszyć. Jej kopyta były przymocowane do podłogi tym samym zaklęciem, którego użyła wcześniej na Nim. Czarny kamień wydłużał się coraz bardziej, aż wreszcie dotknął jej podbródka. Stalagmit zatrzymał się natychmiast.

Pani Dnia przełknęła głośno ślinę. Z trudem spojrzała na mrocznego króla, który złowieszczo się do niej uśmiechał. Poczuła ciarki na swoim grzbiecie. Musiała trzymać głowę wysoko, by nie nadziać się na ostrze. A to akurat łatwe nie było.

- Do czego ty dążysz? – krzyknęła Luna. – Nie rób tego. Cofnij to zaklęcie.

- Niech pomyślę... nie – zadrwił. – Poza tym, to jest tylko rozgrzewka. Prawdziwa zabawa dopiero się zacznie – stwierdził, szczerząc się jeszcze bardziej. – Zastanawiam się, na co was skazać. Lochy? Śmierć? Czy może bolesne tortury? Jesteście nieśmiertelne, prawda? To dobrze się składa. Będziecie musiały znosić ból, który możliwe, że nigdy się nie skończy. Uwielbiam takie zagrania. A wy?

- Twilight nie pochwaliłaby tego – kontynuowała księżycowa władczyni.

Król poczuł ucisk w żołądku i w przełyku. Wspomnienia wróciły. Ale przecież... ona Go zdradziła. Nasłała na Niego wszystkich, by Go zgładzili. To... na pewno nie zalicza się do wyznania miłości. Lecz mimo to, nie mógł się z tym pogodzić. W Jego oku zakręciła się łza, która szybko znalazła ujście. Spłynęła po policzku, zostawiając piekący ślad i upadła na podłogę. W całkowicie milczącym otoczeniu dało się słyszeć niemy plusk. Zacisnął powieki.

- Ona... to rozdział zamknięty. I nie obchodzi mnie już, co o mnie myśli – odparował. – Wiesz... są ważniejsze rzeczy – rzekł i uniósł kopyto w górę.

Zaostrzona skała od razu wbiła się w podbródek alabastrowej klaczy. Salę tronową wypełnił przeszywający wrzask. Luna aż się skuliła. Zasłoniła skrzydłami oczy, by nie widzieć zakrwawionej szyi siostry. Brunatna ciesz sączyła się po jej piersi, ześlizgując na wyczyszczone płyty sali ceremonialnej.

Gdy kamień przebił jej język i dotarł do podniebienia, zaklęcie przestało działać. I tak sprawiało jej to niewysłowioną boleść, ale nie mogła nic powiedzieć. Czyste łzy, samoistnie wylewające się z jej oczu mieszały się z krwią. Kopyta trzęsły się pod nią. Nie mogła w ogóle złapać równowagi. Zachwiała się, jednak nie mogła upaść. Na własne życzenie, pogrążyłaby się w jeszcze większym cierpieniu.

- Czy teraz również jesteś tak otwarta na pogawędkę? – zapytał lekceważąco.

Klacz skrzywiła się, słysząc w Jego głosie ogromne pokłady sarkazmu. Powoli zaczynała żałować swoich wcześniejszych czynów. Czuła się jakoś inaczej. Jak wróciła pamięcią do minionych sytuacji, zdawało jej się, jakby to nie ona kierowała własnym umysłem. Więc... co się z nią stało? Albo... działo?

Sombra uśmiechnął się, oglądając swoje dzieło. Ponownie sprawił, że alikorny zaczęły się Go bać. Było dokładnie tak, jak za starych dobrych czasów. Łzy w ich oczach i spływająca ospale po białym ciele krew przyprawiała Go o nieposkromioną satysfakcję. Przez Jego grzbiet przebiegł przyjemny dreszcz. Matka byłaby z Niego nareszcie dumna.

✓ My Little Pony: Gdzie Ścieżki Mają Swój Początek [Twibra/Somlight]Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora