Rozdział dwudziesty drugi

2K 141 11
                                    

Ludzie, którzy podawali się za moich rodziców siłą zaciągnęli mnie do domu na obrzeżach miasta. Był to mały, drewniany domek. Nie był ładny ani zadbany, mogę nawet nazwać to coś meliną. Tak, to dobre słowo, zabrali mnie do swojej meliny.

- Czego wy ode mnie chcecie? - Krzyknęłam zdenerwowana.

- Ale kochanie, dlaczego się denerwujesz? Jesteśmy Twoimi rodzicami i nazwijmy to twoimi wakacjami u nas.

- Po pierwsze... - Wywróciłam oczami. - Nie mam rodziców, po drugie... ugh, nienawidzę Pani. - Powiedziałam siadajaląc na krześle. - Powiedz chociaż, po co wam jestem potrzebna?

- Razem z Twoim ojcem popadliśmy w długi. Obiecałam naszemu wierzycielowi, Peterowi, że zostaniesz jego żoną i długi zostaną spłacone.

Spojrzałam na kobietę i wybuchłam głośnym śmiechem. Wtedy do pomieszczenia wszedł jej mąż.

- Mam jej komórkę. - Powiedział rzucając ją na stół. - Znalazł ją jakiś chłopak przy plaży, podejrzany trochę był. - Mruknął a we mnie zaszczepiła się nadzieja, że tym chłopakiem był Justin.

Ale dlaczego miałby oddać temu facetowi telefon? I dlaczego mnie nie szukają? Sięgnęłam ręka po telefon ale zaraz poczułam jak ktoś w nią uderza. Złapałam się za dłoń i syknęłam z bólu.

- Nie pozwalaj sobie. - Powiedział mężczyzna patrząc na mnie okropnym wzrokiem. - Zaraz będzie tu Peter. Załóż to, musisz jakoś wyglądać. - Rzucił w moją stronę czymś różowym.

To coś różowe, to był komplet bielizny, tandetnej tiulowej z bazaru. Nie dość, że kolor był wymiotny, to jeszcze całokształt... Ugh, ja mam w tym chodzić?

- Nie będę tego zakładać dla jakiegoś faceta. Jesteście chorzy.

- Ooo kochana, założysz to. Nie dla jakiegoś faceta, tylko dla Petera Wallkinsa, dyrektora jednego z tutejszych banków. To mężczyzna jakiego potrzebujesz.  - Powiedział a ja się nerwowo zaśmiałam. Potrzebuje Justina, jeśli są w stanie mi go zapewnić, to nie mam nic przeciwko.

White birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz