XXVIII. Koszulka z szafy mojego chłopaka

9 0 0
                                    

Lauren

Mamy sobotę, a Giratempo rozgrywa dzisiaj kolejne spotkanie tego sezonu. I to nie byle jaki mecz. Nadszedł czas na Derby Mediolanu. To właśnie dzisiaj Giratempo miało zmierzyć swoje siły w rywalizacji z drugą stroną Mediolanu. Bilety na to prestiżowe spotkanie rozeszły się w niecałą godzinę tego samego dnia, w którym została ogłoszona jego data. Gdyby nie pomoc Suzan i Dana w życiu by mi się nie udało zrealizować mojego planu. Tak, dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym po raz pierwszy pojawię się na trybunach stadionu, robiąc przy tym niespodziankę mojemu chłopakowi, który nie ma pojęcia o moich zamiarach.

– Jesteś pewna, że nie chcesz iść dzisiaj na mecz? Na pewno uda się załatwić dla ciebie jeszcze jedną wejściówkę – zapytał po raz kolejny Max, pakując ostatnie rzeczy do torby, by udać się na stadion, gdzie musi stawić się kilka godzin przed spotkaniem.

– Tak, jestem pewna. Poza tym mówiłam ci, że mam akurat umówioną wizytę u kosmetyczki, na którą czekałam od dawna i nie mogę jej przełożyć – skłamałam gładko. Owszem, do kosmetyczki szłam, ale kilka godzin przed meczem, o którym mówi chłopak.

– Kurde, szkoda – odparł – No ale cóż, jak nie teraz to innym razem – stwierdził.

– Dokładnie. Następnym razem postaram się pojawić – obiecałam.

– Trzymam cię za słowo – powiedział – Dobra, ja muszę lecieć. Pa kochanie, widzimy się wieczorem. – Po tych słowach dał mi buziaka i wyszedł prędko z domu. Już się nie mogę doczekać jego reakcji, gdy dowie się, że jestem na stadionie. W dodatku mam dla niego jeszcze jedną niespodziankę, która myślę, że ucieszy go jeszcze bardziej, niż sama moja obecność. Chociaż jest szansa, że gdy mnie zobaczy, to już nic innego go nie będzie obchodziło. No cóż, zobaczymy, co życie przyniesie.

Punkt siedemnasta wychodziłam z domu. Na stadion miałam godzinę drogi autem, a ja umówiłam się z Suzan, że pojedziemy tam razem, dlatego postanowiłam udać się do jej domu spacerem. Do meczu mamy dwie godziny, więc akurat zdążymy dojechać na czas. Planem było to, żeby Max mnie nie zauważył na początku, dopiero w przerwie Dan miał zwrócić jego uwagę na lożę VIP, w której będę siedzieć. Dzisiaj zaszalałam delikatnie z makijażem, utrzymując go w barwach Giratempo, do tego czarne krótkie spodenki, na które mogłam sobie pozwolić we wrześniu dzięki włoskiej pogodzie, która nas rozpieszczała. Na górę nałożyłam czarną bluzę w razie gdyby zrobiło mi się chłodniej. Zakładając ją, w mojej głowie pojawiły się wspomnienia, ponieważ była to bluza, którą często zakładałam na mecze w Coventry. Do tego wszystkiego czarne sportowe buty, mała torebka z najważniejszymi rzeczami i byłam gotowa. Zamknęłam drzwi wejściowe, pamiętając o alarmie i ruszyłam wolnym krokiem w kierunku domu Floresów.

Już piętnaście minut przed godziną dziewiętnastą zajmowałyśmy nasze miejsca, przyglądając się rozgrzewającym się piłkarzom. Szczerze myślałam, że to na meczach w Coventry panowała magiczna atmosfera, jednak tego co działo się w Mediolanie, nie byłam w stanie opisać słowami. Po prostu magia. Z początku czułam się dziwnie, siedząc wśród partnerek piłkarzy, między innymi żony Oliviera Lamar, jednak gdy tylko mnie poznały i dowiedziały się, kim jestem, natychmiastowo sprawiły, że poczułam się, jakbym należała do tego grona od dawna. W dodatku, gdy usłyszały o moim planie, postanowiły mi w nim pomóc, angażując w to swoich partnerów.

Czterdziesta piąta minuta meczu, akcja trwa w najlepsze, Dan jest przy piłce, podanie do Maxa i cholera, jest gol! Piłkarze rzucają się sobie w ramiona, a po chwili podbiega do nich reszta drużyny, by celebrować celny strzał. Mnie osobiście rozpiera duma, widząc mojego ukochanego w akcji na żywo na takim stadionie, w dodatku w tak prestiżowym meczu. I w tym momencie stało się to, co planowałam od kilku tygodni. Dan szturchnął Maxa w ramię, a gdy ten zwrócił na niego uwagę, ten wskazał mu na mnie. Widząc, co się dzieje, zdjęłam bluzę, ukazując koszulkę Giratempo, którą miałam na sobie. I to nie byle jaką koszulkę, bo tą zabraną prosto z szafy mojego ukochanego. Chłopak z początku był zdezorientowany, nie wiedząc, o co chodzi. Jednak po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech, inny od tego, którym zwykle darzył kibiców po sukcesie w meczu. Ruszył pędem w moją stronę, a ja zeszłam po schodach w dół sektora, dając mu możliwość dotarcia do mnie. Chłopak powiedział kilka słów do pilnujących porządku stewardów, a ja już po chwili stałam z nim na płycie boiska. Właściwie stałam to złe słowo. Znajdowałam się w jego uścisku, uniesiona kilka centymetrów nad ziemią, gdy on obracał się wokół własnej osi. Po chwili odstawił mnie na murawę, odsuwając się lekko, jednak nie wypuszczając mnie z uścisku. O dziwo nie przeszkadzało mi nawet to, że jest spocony po tak intensywnym wysiłku.

Lavender TulipWhere stories live. Discover now