XVII. I już mi niosą suknię z welonem...

8 0 0
                                    

Dwa lata później

Lauren

Od wydarzeń z Mediolanu minęły dwa lata. Razem z Maxem przeprowadziliśmy długą i poważną rozmowę, podczas której każdy przedstawił swój punkt widzenia na sytuację. Podjęliśmy decyzję, żeby spróbować życia w związku na odległość. Max próbował przekonać mnie do przeprowadzki do Rzymu, jednak ja nie czułam się gotowa na opuszczenie kraju. Koniec końców zaakceptował moją decyzję, przystając na propozycję takiego związku. Z początku całkiem nieźle nam szło. Przynajmniej raz w miesiącu latałam do Włoch, odwiedzając go na miarę tego, na co pozwalały nam obowiązki. On sam również starał się pojawiać w Anglii, gdy tylko miał dłuższą przerwę w treningach. Zdaje się, że wszystko szło po naszej myśli, tak? Szło, przez pierwsze pół roku. Potem wszystko zaczęło się sypać. Codzienne telefony zamieniały się w cotygodniowe, potem co dwa tygodnie, następnie było dobrze, jak telefon zadzwonił raz w miesiącu, aż w końcu zamilkł. Coś w naszych życiach zadecydowało o tym, że związek nie był nam pisany. Max odnosi sukcesy w lidze włoskiej, a ja próbuje wiązać koniec z końcem w Anglii. Chwile po wyjeździe chłopaka, okazało się, że Scott również dostał propozycję transferu, którą bez wahania przyjął. Dlatego też od ponad półtora roku wraz z Luisą zamieszkują słoneczną Kalifornię. Moja mina, gdy pewnego dnia zobaczyłam na Facebooku informację o tym, że wzięli ślub w Vegas, była bezcenna. Z drugiej strony było mi cholernie smutno, że moja najlepsza przyjaciółka nawet nie zaprosiła mnie na własny ślub. Zresztą Max również nie dostał zaproszenia od Scotta. W roli świadków wystąpił kolega z nowej drużyny Stewarta wraz z jego żoną, z którą Lu bardzo się zaprzyjaźniła. W związku z tym ja zeszłam na drugi plan. Natomiast od czasu mojej ucieczki do Mediolanu, udało mi się odbudować w stu procentach moje stosunki z Suzan, dzięki czemu nasza relacja w żadnym stopniu nie odbiega od tego, jaka była w dzieciństwie. Mogę nawet powiedzieć, że jest lepsza niż wcześniej. Wracając jeszcze do tematu studiów. Pod koniec pierwszego roku, okazało się, że moja matka podczas którejś z delegacji przygruchała sobie nowego faceta, w efekcie czego z dnia na dzień stwierdziła, że sprzedaje dom i wyprowadza się do Norwegii, skąd pochodzi jej partner. Nie powiem, ciekawie. Ja stwierdziłam, że w takim układzie nie mam już czego szukać w Coventry, i postanowiłam przenieść się na studia do Manchesteru, w celu umożliwienia sobie większego rozwoju. Tam też poznałam Felixa, z którym od ponad roku jestem w związku. Poznaliśmy się pierwszego dnia moich praktyk, gdy pojawiłam się w jednej z najbardziej znanych korporacji, której szefem okazał się być jego ojciec. Pracujemy razem, co z jednej strony jest plusem, bo łatwo jest nam dograć wspólne plany, a z drugiej strony minusem. Minusem jest dlatego, że Felix nie do końca potrafi oddzielać życie zawodowe od prywatnego i czasem zapomina, że to, że w firmie jest wyżej ode mnie, nie oznacza, że w domu też tak jest. Zamieszkaliśmy razem całkiem szybko, co z biegiem czasu nie było najlepszą decyzją. No ale cóż, czasu nie da się cofnąć, więc zostało mi tylko iść dalej do przodu, nie odwracając się w tył.

Mamy dwunastego lipca, co oznacza dzień ślubu Suzan i Dana. W końcu, po tylu latach, postanowili się pobrać, a ja miałam pełnić w tym dniu jedną z najważniejszych ról, mianowicie dostąpiłam zaszczytu zostania świadkową. Świadkiem był przyjaciel Dana z byłej drużyny, Jacob. Całkiem fajny z niego facet, złapaliśmy ze sobą wspólną nić porozumienia, co znacznie ułatwiło nam pomóc w organizacji wesela. A do roboty mieliśmy sporo, ponieważ ślub odbywał się w Anglii, w Doncaster, a nowożeńcy nadal na co dzień mieszkają we Włoszech. Dzisiejsza ceremonia ma być o charakterze cywilnym, w plenerze. Ślub kościelny odbył się kilka miesięcy temu, w małym kościele w Mediolanie, gdzie obecni byli tylko rodzice państwa młodych i my, świadkowie. Jadąc na miejsce, w którym miało odbyć się wydarzenie, modliłam się, by pogoda dopisała i nie zrujnowała zaplanowanej ceremonii. To by dopiero była katastrofa. Bardziej niż to, że jestem świadkową stresowało mnie coś innego – dzisiaj miało dojść do mojego pierwszego od rozstania spotkania z Maxem. Po jakimś czasie okazało się, że Rzym nie jest jego miejscem na ziemi i wylądował w drużynie razem z Donem, który otoczył go opieką dzięki czemu zaprzyjaźnili się. Dlatego też Don nie wyobrażał sobie tego dnia bez jego towarzystwa.

Lavender TulipWhere stories live. Discover now