Rozdział 26. Czasami trzeba utrzeć komuś nosa.

Začať od začiatku
                                    

Cody marszczy brwi i odchyla głowę, patrząc na mnie z niezrozumieniem.

– Co?

Spoglądam mu prosto w oczy, już nie chowając płaczu.

– Zraniłam cię. Okłamałam cię. Nie chciałam wracać i jeszcze bardziej utrudniać ci życia. Bałam się tego. Byłam przekonana, że jakoś je sobie ułożysz, a mój powrót wszystko zepsuje. Ale, gdy już wróciłam i zobaczyłam na własne oczy, że ty nadal... tego nie zrobiłeś, zobaczyłam dla nas szansę. – Cody unosi dłoń i ociera moją łzę. – Może i... kłóciliśmy się zbyt dużo, często puszczały nam nerwy, mówiliśmy zbyt dużo, ale nas nadal...

– Ciągnęło nas do siebie – kończy za mnie. – Może i byłem na ciebie wściekły, ale jak zobaczyłem cię po raz pierwszy, wiedziałem, że za długo nie będę się mógł na ciebie wściekać. Ja też nie byłem bez winy i nie mogłem wszystkiego złego przypisywać tobie.

Pochylam się i łączę nasze czoła. Cody wyciąga szyję, przekręca się na bok i skubie zębami moją wargę, a następnie mocno się w nie wpija. Moja dłoń drży, gdy ujmuję jego policzek i pogłębiam pocałunek na tyle mocno, aby nie zrobić mu żadnej krzywdy. Uśmiecham się lekko, gdy Cody liże moją wargę, domagając się jeszcze więcej pieszczot. Rozchylam je dla niego, a on raz dwa łączy nasze języki w namiętnym tańcu.

Jęczę mu cicho w usta i podnoszę się, a następnie klękam bo obu stronach jego brzucha i zawisam nad nim. Będzie mu wygodniej leżeć na plecach. Odrzucam włosy do tyłu i ponownie pochylam się, aby wpić się w jego usta. Cody przesuwa dłonią po moim udzie, po czym zaciska palce na moim tyłku i przysuwa mnie do siebie bliżej. Ja jednak szybko się oddalam, bo wiem, że jeszcze chwila i zrobię mu niechcący krzywdę.

– Cody! Jak mogłeś wdać się w taką bójkę! – Odrywamy się od siebie gwałtownie, gdy do pokoju wparowuje jego mama. Kobieta zamiera z dłonią na klamce i wpatruje się w nas szeroko rozwartymi oczami. – Och...

Na moje policzki wpływa dorodny rumieniec. Jego matka właśnie przyłapała nas, jak jej syn trzymał dłoń na moim tyłku.

– Mamo! – jęczy Cody, opadając ciężko na poduszki. – Czy ty kiedykolwiek nauczysz się pukać?

– Jestem twoją matką – mówi, zakładając dłonie na biodra.

– I co z tego? A jakbym był tu nagi?

Ciocia Zoey prycha i podchodzi bliżej, ignorując scenę przed chwilą.

– Mam ci tu zrobić wykład, skąd się biorą dzieci? – Unosi brew. – Już zapomniałeś, że w dzieciństwie cię kąpałam i widziałam...

– Przestań! – przerywa jej, zakrywając dłonią oczy. Zaciskam wargi, próbując się nie roześmiać. – Jestem teraz dorosły, mamo. Potrzebuję prywatności.

Zoey spogląda na syna z radosnymi chochlikami w oczach, a później patrzy na mnie znacząco.

– Może jednak powinnam zrobić wam taki wykład? – Kilkukrotnie uderza się palcem w usta, udając zamyśloną. – Gdybym wam nie przeszkodziła, kto wie, do czemu by tu doszło...

Cody odrzuca rękę i unosi głowę, po czym wbija w mamę zszokowane spojrzenie. Jednak po chwili wybucha śmiechem, a moje serce się raduje, słysząc ten dźwięk. Ciocia również zaczyna chichotać, więc i ja do nich dołączam. Cała niezręczność nagle mija.

– A teraz trochę powagi – odzywa się Zoey. – Jak cię czujesz, kochanie?

Cody przewraca oczami na czułe słówko i powoli podnosi się do siadu. Od razu go wspomagam, a wcześniejsza radość momentalnie wyparowuje, gdy widzę duży grymas na jego twarzy.

ONE LAST CALL | Call Me #5Where stories live. Discover now