Rozdział 14. Pierwszy krok.

1.7K 207 2
                                    

#OLCwatt

MAISIE

Maczam pędzel w niebieskiej farbie, po czym nanoszę ją na płótno, delikatnie rozmazując. Dodaję odrobinę czarnego, tak aby powstało burzowe niebo. Później czyszczę pędzel i sięgam po jasnozieloną farbę i zaczynam malować łąkę.

Wzdycham ciężko i odrzucam przybory na ziemię, klnąc cicho pod nosem. Obraz nie wychodzi tak, jak chciałam, a z każdym kolejnym maźnięciem pędzla, robi się coraz gorszy. Z grymasem odsuwam od siebie sztalugę, której nogi aż piszczą, gdy przesuwają się po panelach. Podnoszę się do pionu i z poddaniem zaczynam sprzątać cały bałagan, który narobiłam.

Sądziłam, że malowanie pomoże mi się wyciszyć i choć na chwilę wyłączyć. Ale to w niczym nie pomaga. Nadal mam przed oczami obraz Cody'ego i tamtej dziewczyny. To, jak szeroko się do niego uśmiechała i jak głośno śmiała, prześladuje mnie do teraz. A od tego zdarzenia minęły już dwa dni.

Nie wiem, czego oczekiwałam. Ale wydawało mi się, że podczas naszej rozmowy na kampusie, zobaczyłam w jego oczach zrozumienie. I tęsknotę. Co prawda, odszedł ode mnie, czy bardziej uciekł, ale mogłabym przysiąc, że on rozważał danie mi kolejnej szansy na wytłumaczenie tego wszystkiego. A następnego dnia leci do innej? 

Cholera, jestem zazdrosna o chłopaka, który nawet nie jest mój. Ale nie mogę być na niego zła, nie mam takiego prawa.

W dodatku cała ta sprawa z pomyłką nazwiska. Nie powiedziałam o tym rodzicom, tylko walnęłam jakąś bzdurę o bałaganie w papierach. Wiem jak by zareagowali, a zwłaszcza tata. Rozniósłby tę uczelnię w pył. A ja nie chcę robić nikomu nie potrzebnych problemów. Nie mam zamiaru zmieniać uczelni, nie opłaca mi się to. Ale wiem, że już nigdy nie mam przyjmować od nich jakiejkolwiek propozycji. Nie tylko z obawy, że znowu coś pomylą. Z obawy na ponowne utracenie Cody'ego.

Wychodzę z pokoju z podłym nastrojem. Ruszam prosto do łazienki, aby umyć dłonie z farby, jednak przystaję w progu, słysząc głośne śmiechy. Idę w ich kierunku, po czym opieram się ramieniem o ścianę i przyglądam się wesołym rodzicom, czerpiącym radość z odwiedzin swoich przyjaciół. Jest tu nawet Abi i Charlie, więc wszystkie maluchy musiały wylądować u dziadków.

– Patrzcie, kto opuścił swoją jaskinię – żartuje mama, przechodzący obok mnie z winem w dłoni. – Cześć, artystko.

Uśmiecham się do niej, a gdy chce pochylić się, aby pocałować mój policzek, z głośnym śmiechem ściera plamę z mojej skóry.

– Cześć – odzywam się chrypliwie. – Nie wiedziałam, że mamy rodzinną imprezkę.

– Starszego pokolenia – dodaje radośnie tata. Parskam śmiechem, kiedy dociera do mnie, że jest już konkretnie pijany. – Co namalowałaś?

– Nic – burczę. – Nie wyszło mi.

Ignoruję ich pijackie bełkotanie i idę do łazienki, gdzie wreszcie pozbywam się farby z dłoni i twarzy. Zastanawiam się, czy nie napisać do Sadie, czy nie mogłabym u nich przenocować. Dobrze wiem, jak zazwyczaj kończą się te ich imprezki. Będą wrzeszczeć do później nocy, aż każdy z nich, no może poza ciocią Isey i Abi, zaliczą zgona. Może i są dorosłymi ludźmi, ale gdy zbierają się wszyscy razem, wstępują w nich nastolatki.

Szybko przemykam do swojego pokoju i sięgam po telefon. Widzę na nim dwa niedobrane połączenia od Sadie, ale ignoruję je i piszę SMS-a z zapytaniem, czy mogę spędzić u niej noc. Ta odpisuje, że właśnie z tego powodu tyle razy do mnie dzwoniła i mam szybko do niej wpadać. 

Opuszczam pokój z torbą przygotowaną na jutrzejsze zajęcia. Informuję ich, gdzie idę, ale żaden z nich nie zwraca na mnie uwagi.

– Kochanie, a czy ty i mój syn się już pogodziliście? – woła za mną ciocia Zoey. Obracam się niepewnie w jej stronę i z przygryzioną wargą kręcę głową. – Och, szkoda. Zróbcie to jak najszybciej, bo oboje tego potrzebujecie.

ONE LAST CALL | Call Me #5Where stories live. Discover now