Rozdział 26. Czasami trzeba utrzeć komuś nosa.

1.6K 216 2
                                    

MAISIE

Stoję przy łóżku Cody'ego, pierwszy raz od mojego powrotu ze Francji, i patrzę na jego mocno obite ciało. W oczach pojawiają mi się łzy, gdy przesuwam spojrzeniem od jego posiniaczonej twarzy, ręki w temblaku, aż do olbrzymiej fioletowej plamy na jego boku.

Wzdycham cicho i kładę na jego skórze nowe zimne okłady, które szybciej pozbędą się bólu i siniaków. Cody, czując zimno, wzdryga się i otwiera oczy. Gdy jego wzrok pada na temblak i okłady, wypuszcza ciężko powietrze i zaciska powieki.

– Czyli to nie był sen – mamrocze. Kręcę głową i podaję mu okład, którego kładzie sobie na policzku. – Ja pierdolę...

Przysiadam na krawędzi łóżka i niepewnie przysuwam się bliżej. Cody zerka na mnie jednym okiem, a później upewnia się, że kompres nie zjedzie z jego twarzy, i unosi rękę. Czeka, aż połączę nasze palce, co robię bez chwili wahania.

– Dziękuję – odzywam się. – Hunt mi powiedział o co poszło. Wstawiłeś się za mną.

Cody unosi lekko kącik ust.

– Zasłużył sobie.

Przełykam ciężko ślinę i pocieram kciukiem skórę na jego dłoni. Później ośmielam się, aby położyć się obok niego. Układam się na boku i owijam ramię wokół jego szyi, ujmując w dłoń jego poturbowany policzek. Przyciskam usta do jego skroni i składam tam delikatny jak piórko pocałunek. Cody zniża się odrobinę i wtula się w moją pierś.

– To miał być mój sezon – duka. Przymykam powieki, gdy słyszę jego zdławiony płaczem głos. – Miałem wszystkim pokazać, że biorę hokej na poważnie. Że w stu procentach skupiam się tylko i wyłącznie na nim. A wypadłem z gry w pierwszym meczu w sezonie.

Po policzku spływa mi pojedyncza łza, a za nią kolejna i kolejna. To przeze mnie Cody stracił możliwość gry na następne tygodnie. To przeze mnie wdał się w bójkę. To przeze mnie leży teraz pobity.

– Ale też... Wiem, że było warto – dodaje jeszcze. – Czułbym się okropnie sam ze sobą, gdybym nie zareagował. Gdybym nie stanął w twojej obronie i pozwolił mu dalej cię obrażać.

Przytulam go mocniej, nadal uważając, abym go dodatkowo nie uszkodziła. Mam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka, gdy wszystkie myśli na nowo wirują w mojej głowie.

On... postawił mnie wyżej niż hokej.

– Mogę cię o coś zapytać? – słyszę jego cichy głos. – Cieszyłaś się, gdy dowiedziałaś się, że wracacie do domu? Chodzi mi o to, czy... wróciłaś, bo musiałaś, czy... bo mnie kochasz?

Pociągam nosem, za wszelką cenę chcąc zatuszować fakt, że płaczę. Ale Cody'emu to chyba nie przeszkadza. Zdrową ręką przesuwa po moim przedramieniu i nie rusza się z miejsca.

– Ja... w normalnych okolicznościach nie mogłam wrócić do domu szybciej niż po tym roku – mówię cicho. – Za zerwanie umowy były ogromne kary, a ja nie chciałam obarczać tym taty, choć zapewniał mnie, że to nic takiego. A w wakacje... odbywały się wystawy, na które mieliśmy wstęp jako studenci Akademii. Nie chciałam tego przegapić.

– A ten wniosek o przedłużenie? Dlaczego go złożyłaś?

Przełykam łzy.

– Wycofałam go, nikomu o tym nie mówiąc – przyznaję. – Rodzice chcieli wracać, a ja coraz częściej czułam, że za bardzo zasiedziałam się we Francji.

Biorę drżący wdech, po czym dodaję:

– Czy wróciłam wcześniej, bo musiałam? Tak. A z drugiej strony... Nie chciałam wracać właśnie przez to, że nigdy nie przestałam cię kochać.

ONE LAST CALL | Call Me #5Where stories live. Discover now