Rozdział 23. Obraz na żywym płótnie.

Start from the beginning
                                    

– Z chęcią – odpiera wesoło.

Oblizuję usta i śledzę jej ruchy, kiedy sięga po moją rękę i kładzie nasze splecione dłonie na swoich kolanach. Nie mogąc się powstrzymać, unoszę je do ust i całuję każdą z jej kostek.

– Dziękuję ci, Cody – szepcze, patrząc na mnie intensywnie. – Dziękuję ci, że dałeś nam ostatnią szansę.

Unoszę kącik ust do góry.

– Teraz jest jakoś inaczej, prawda? – rzucam. – Mam na myśli... Wcześniej kłóciliśmy się o byle bzdety, a teraz... Tego nie ma.

– To naprawdę dobrze nam zrobiło – odpowiada cicho, ciągle przesuwając palcami po mojej dłoni. – Pokazało nam, co tak naprawdę do siebie czujemy, i że pomimo wszystko, nie potrafimy bez siebie żyć. No i może... trochę dorośliśmy? Bardziej dojrzale spojrzeliśmy na tą sytuację?

– Próbowałem o tobie zapomnieć, w końcu sam z siebie napisałem do Octavii naiwnie sądząc, że to w jakikolwiek sposób pomoże. – Śmieję się pod nosem i kręcę głową. – A to mi tylko pokazało, że nigdy nie będę widział w innej dziewczynie tego, co widzę w tobie.

Moje serce zaczyna wybijać szalony rytm, gdy wypowiadam te słowa na głos.

– Chcę, żebyś wiedział, że cholernie żałuję moich decyzji i tego, co zrobiłam – duka z głosem zdławionym płaczem. – Nigdy nie powinnam stawiać sztuki wyżej niż ciebie. Ale teraz wiem, że jeżeli uczucie jest prawdziwe, to przetrwa wszystko.

Pochylam się nad skrzynią biegów i dociskam czoło do jej czoła, przymykając przy tym powieki.

– Zapomnijmy o przeszłości, okej? W zamian za to, skupmy się na przyszłości. Naszej przyszłości, Maise.

Dziewczyna kiwa głową i lekko muska moje usta.

Ta rozmowa jest w pewnym sensie zobowiązaniem, że już nigdy nie popełnimy ponownie naszch błędów. I w pełni skupimy się na tym, aby odbudować to, co utraciliśmy.

***

Wchodząc na lodowisko mam dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Wyciągam telefon i sprawdzam godzinę, ale do rozpoczęcia treningu zostało dwadzieścia minut, więc nie chodzi tutaj o spóźnienie.

W szatni jest już większość drużyny, a wszyscy nagle cichną, gdy przekraczam próg. Marszczę brwi i ruszam do swojej szafki, gdzie zrzucam torbę na ziemię, po czym zerkam na Hunta, który dziwnie unika mojego wzroku.

– O co wam wszystkim chodzi, co? – pytam w końcu.

Miles, wczuwając się w rolę kapitana, chrząka i robi krok do przodu z założonymi rękami na piersi.

– Pamiętasz co nam obiecałeś? – Unosi brew. – Koniec z przypadkowymi laskami, imprezami i wszystkim tym podobne...

Bez słowa patrzę na niego jak na idiotę, nie mając bladego pojęcia, o czym on do mnie mówi.

– Można jaśniej? – sarkam.

Miles wzdycha i wyciąga telefon, po czym przekręca go w moją stronę, ukazując artykuł zatytułowany „Upadek Cody'ego Warda".

Och, wow... Szybki jest.

– Opisują tutaj, że szlajasz się po klubach, skaczesz z kwiatka na kwiatek, olewając tym samym treningi i NHL – streszcza Miles. – W dodatku dodano zdjęcia ciebie z dwoma innymi laskami. Z jedną całujesz się na jakimś parkingu, a z drugą w samochodzie. Stary... Co z tobą?

Mocno ściągam brwi i prawie wyrywam telefon z dłoni przyjaciela.

Przygryzam dolną wargę i ignorując ich wywód, przeglądam zdjęcia. Byłem przekonany, że facet z aparatem wspominał o Octavii, ale on za każdym razem mówił o Maisie. Pewnie przez deszcz i zaparowane szyby nie widział do końca jej twarzy, więc nie zorientował się, że dwa razy zrobił nam zdjęcie. Pewnie myślał, że się wycwanił i przyłapał mnie z dwoma innymi laskami.

ONE LAST CALL | Call Me #5Where stories live. Discover now