Nineteen

2.3K 226 20
                                    




Milo

Wpadłem do szpitala przez ogromne obrotowe drzwi, o mało nie taranując starszej kobiety, której, trzymana w ręku siatka, spadla z hukiem na podłogę.

            – Przepraszam – powiedziałem zdyszany, pomagając jej pozbierać porozrzucane rzeczy.

            Wcisnąłem jej siatkę z powrotem w dłoń i pobiegłem do recepcji.

            – Carla Ortiz – wydyszałem czując, że brakuje mi tchu.

            Młoda blondynka nie podniosła nawet wzroku znad klawiatury, w którą stukała długimi tipsami w okropnym rażąco pomarańczowym kolorze.

            – Carla Ortiz! – krzyknąłem, co w końcu zwróciło jej uwagę, bo spojrzała na mnie i mogłem zauważyć sekundę po sekundzie zmianę na jej twarzy. Przestała przeżuwać ostentacyjnie gumę i miałem wrażenie, że po chwli ją połknęła.

            – Słucham? – wydukała, nie zamykając buzi.

            – Słuchaj – warknąłem. – Nie wiem, kto cię tu posadził, ale jestem pewny, że ten ktoś straci pracę i ja tego dopilnuję. On, nie ty, bo to ten ktoś jest za to odpowiedzialny, że pracuje tu tak niekompetentna osoba. – Patrzyła na mnie wielkimi oczami łani i gdybym chciał, mógłbym dokładnie obejrzeć jej migdałki. – I zamknij tą buzię, na litość boską! – dodałem, biorąc głęboki wdech, aby choć trochę się uspokoić.

            Blondynka wzięła się w garść i potrząsnęła głową, jakby próbowała wrócić do rzeczywistości.

            – Tak, Carla Ortiz – powiedziała i z zapałem zaczęła znowu stukać w klawiaturę. Straciłem z tą kobietą trzy minuty i byłem pewny, że jak sytuacja się uspokoi, ktoś za to odpowie. – Carla Ortiz, została przywieziona około godziny temu, zajmuje się nią doktor Philips, a znajdzie go pan w pokoju dwadzieścia siedem...

            Słyszałem ją za plecami, bo byłem już w połowie drogi do gabinetu lekarza, kierując się znakami i po chwili zapukałem do drzwi, na których przyczepiona była tabliczka z imieniem doktora Philipsa, modląc się w duchu, aby był na miejscu. Po chwili usłyszałem jego głos:

            – Proszę!

            Nie musiał powtarzać. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju, widząc siedzącego za biurkiem mężczyznę z siwizną na włosach. Nie wiedziałem czemu, ale odetchnąłem, bo to znaczyło, że Carla była w rękach doświadczonego lekarza, a nie żółtodzioba, który myślał, że pozjadał wszystkie rozumy.

            – Godzinę temu przywieziono pacjentkę, Carla Ortiz, jestem jej osobą kontaktową – powiedziałem i nagle zachciało mi się śmiać z samego siebie, słysząc, jak głupio to brzmiało. Kurwa! Byłem jej osobą kontaktową!

            Doktor Philips spojrzał na mnie spod okularów w zniszczonych czerwonych oprawkach i ściągnął je, delikatnie odkładając na biurko.

            – A! To pan groził szpitalowi przez telefon? – wymamrotał pod nosem, a ja miałem ochotę mu przypierdolić. – Proszę usiąść – dodał zmęczonym głosem, a ja zaczynałem żałować, że jednak nie trafiło na kogoś młodszego, na kogoś z większym wigorem. Wskazał fotel naprzeciwko niego. Zrobiłem, o co prosił, a on zaczął: – Nie ma powodu do niepokoju. Pacjentka przeszła właśnie potrzebne badania, które pokazały, że matce i dziecku nic nie zagraża.

            – Podobno została napadnięta, a pan mi mówi, że nic się nie stało? – Ledwo panowałem nad nerwami. – Żądam, aby powtórzyć badania, musi być pewność, że wszystko jest dobrze, a nie tylko przypuszczenia. 

FakeLove (II Tom Four Seasons) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz