38

2K 281 190
                                    

38.

Kilka dni później...

Przez tydzień nie potrafił odważyć się na rozmowę z Dominiką. Tego dnia, gdy zadzwonił do niej z mocnym postanowieniem, że w końcu podejmie jakieś kroki, by móc żyć szczęśliwie, zabrakło mu odwagi. Pojechał po nią z samego rana do jej rodziców i zaniemówił widząc ją w nie najlepszej kondycji. Zmęczenie, podkrążone oczy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Do porodu zostało naprawdę niewiele, a on chciał załatwić tę sprawę nim dziecko pojawi się na świecie. Taki miał plan. Czy dobry? Wolał się nad tym nie zastanawiać. Czy zdąży? Teraz już sam nie wiedział.

— Coś się stało? — Z zamyślenia wyrwał go cichy głos narzeczonej. Przeciągnął się w fotelu, na którym zasnął ubiegłej nocy i stęknął głośno, uznając, że to nie był dobry pomysł. Stare kości, pusty łeb, tak mógł się podsumować.

— Nie rozumiem? — Odrzucił na bok puszysty koc i wstał, unikając jej spojrzenia. Sam nie wiedział dlaczego, przecież nie czytała w myślach? Bo nie czytała, prawda?

— Od jakiegoś czasu jesteś jakiś dziwny... — Przysiadła na fotelu i z uwagą patrzyła na niego.

— Dziwny? Co masz na myśli?

— Brunon... To wszystko jest... — westchnęła, dotykając dłonią brzucha — spodziewamy się dziecka, a mam wrażenie, że oddalasz się ode mnie. I nie zaprzeczaj! Nie jestem głupia, ani ślepa. Uciekasz...

Miała rację, ale co miał powiedzieć? Słowa, które miał ułożone w głowie w zgrabne zdania nie potrafiły opuścić jego ust, jakby ugrzęzły gdzieś głęboko w gardle. Chciał to zrobić, i zrobi, ale nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo to opóźniał.

Czuł się osamotniony. Bartek winił go za to, że nie potrafił dogadać się z Baśką, choć dla Bruna zakrawało to na żart. Głupi i nieśmieszny. Ojciec udawał, jakby rozmowa sprzed kilku dni nie miała miejsca, a on sam, chociaż chciał wrócić do tego tematu, nie miał w sobie tyle odwagi, by znów rozdrapywać paskudną ranę z przeszłości. Ale przydałaby mu się rozmowa z Krzysztofem... Może doradziłby mu coś?

— Nie uciekam. Jestem. — Było w tych słowach trochę prawdy i trochę kłamstwa. Będzie ojcem, ale nie będzie mężem.

— Kupiłam już wyprawkę... — Przygryzła wnętrze policzka. — Nie chciałam cię kłopotać...

— Kurwa... — Brunon zaklął pod nosem tak cicho, że Dominika nie mogła tego usłyszeć. — Dlaczego nie powiedziałaś? — spytał z autentycznym żalem.

To był pieprzony cyrk. Tak bardzo skupił się na sobie, że zaniedbał wszystkie obowiązki. Właśnie to do niego dotarło. Olał kobietę, która pod sercem nosiła jego dziecko, olał też Marcelinę, którą — do tej pory nie rozumiał, jakim cudem — pokochał. Miał w głowie bałagan, którego dotąd nie dostrzegał. A może nie widział jedynie jego rozmiarów? Może sądził, że nad wszystkim panuje, tak jak zwykle? Życie, choć jego własne, toczyło się swoim torem, jakby z boku. Czasem czuł, że siedzi w kinie i ogląda nieśmieszny film o gościu, który niszczy swój żywot. Ale to nie był film!

— Byłeś w pracy — wzruszyła ramionami. — Mama ze mną pojechała.

— A co z pokojem? Już tyle razy cię prosiłem...

— Wiem. Ale to nie jest najważniejsze, przecież na początek wystarczy tylko łóżeczko. Maleństwo będzie spało z nami w sypialni.

— Z nami?

— Yhm. Z nami. A jak inaczej to sobie wyobrażasz? — Brwi Dominiki wystrzeliły w górę.

Jak Brunon to sobie wyobrażał? A no nijak. Niewiele myślał o tym wszystkim, bo przecież głównie skupiał się na sobie.

Po zachodzie słońcaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon