45

2.8K 326 334
                                    

Koniec.

Smutno mi, bo Bruno i Marcelina skradli moje serce.

Kocham ich!

Żadnej książki nie pisało mi się tak lekko, tak wspaniale, jak właśnie tej. Bez planu, mając tylko ogólny zarys...

Dzięki, że tu jesteście, że czytacie i wspieracie.

Dzięki za każdą rolkę, każde oznaczenie, polecenie! Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tutaj!

Pamiętacie pewnie, że ta historia nie jest tak do końca wyssana z palca.

Bruno i Marcelina istnieją naprawdę. Mają się wspaniale. Oni i ich dziecko. Kochają się na zabój i zabić też się czasem chcą :) Tacy już są! No i oczywiście bardzo serdecznie Was pozdrawiają!

DEDYKACJA

Dla każdej kobiety siłą wciśniętej w ramy cudzych oczekiwań!

Możesz być kim chcesz, możesz żyć jak chcesz i z kim chcesz.

Nie daj sobie wmówić, że czyjeś szczęście jest ważniejsze, niż Twoje własne.

I niczego nie żałuj! Nigdy! Nawet robiąc głupoty!

Bo jeśli one sprawiły, że choć przez chwilę poczułaś radość, to było warto!

Zbieraj wspomnienia, pij tylko dobre wino!

Zasługujesz na to, co najlepsze!

A inni?

Niech Ci zazdroszczą!

45.

Pół roku później...

Remiza przystrojona była niezliczoną ilością kolorowych balonów. Jedne połyskiwały złotem, inne srebrem. Były zwykłe i niezwykłe, owalne, okrąglutkie, w kształcie serc...

Przepych, tandeta i mdłości.

Spocony Brunon, wepchnięty siłą w dwurzędową marynarkę, połyskującą równie efektownie, co baloniki, stał pośrodku pustej jeszcze sali i ze zgrozą przyglądał się zespołowi muzycznemu, który właśnie robił sobie rozgrzewkę przed całonocną imprezą.

Pierwsze dźwięki przyprawiły go o ból głowy, więcej słyszeć nie chciał, ale nie było wyjścia, bo Irenka wzięła kapelę z polecenia! Najlepszą w okolicy! Każdy chwalił ich kunszt i całował rąsie, że przy tak napiętym grafiku zgodzili się zagrać na Marcelinowym weselichu.

— "Juuuuuż mi niosąąąąą suknięęęę z weloooonem! Już cyganieeee... — zawyła wokalistka, z tapirem na głowie.

— Brunonku! — Z oddali usłyszał głos przyszłej teściowej. — Brunuś, synu! Chodź! Już czas!

Odwrócił się i zamarł. A razem z nim cały wszechświat.

Dreptała oto w jego kierunku uśmiechnięta od ucha do ucha Ircia. Pędziła wprost na niego ubrana w opasłą suknię, błyszczącą, mieniącą się i każdą inną "ącą". Bufiaste rękawy falowały niczym bocianie skrzydła, a poskręcane w zgrabne loczki włosy, wesoło podskakiwały na Irenkowej łepetynie, z każdym jej krokiem.

Po zachodzie słońcaWhere stories live. Discover now