21

1.7K 258 218
                                    

21.

Zlana potem uchylała powieki. Powolutku. Najpierw jedną, chwilę później drugą. Różowa koszulka przylepiła się do jej ciała, nie inaczej było także ze spodenkami. Poruszyła się niezdarnie, przekręciła na bok i zerknęła na stopy, które zadawały się płonąć ogniem piekielnym. "Co u licha..." — pomyślała skonsternowana. Podniosła się, usiadła i z niemałym zaskoczeniem wpatrywała się w stopy odziane w świąteczne skarpety. Zrzuciła je czym prędzej, żeby poczuć choć minimalną ulgę. Za oknem świtało, więc od razu mogła stwierdzić, że na pewno nie zaspała, ale co u licha stało się wieczorem, że obudziła się w zimowych skarpetach?!

Sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Piąta. Idealnie, będzie miała dość czasu, aby odpowiednio przygotować się na pierwszy dzień w nowej pracy. Dostała też wiadomość z nieznanego numeru. Odblokowała telefon i weszła w smsa.

Nieznany: Wieczór był do bani! Zjadłem sushi sam, obejrzałem film, po którym będę wymiotował tęczą do końca tygodnia, a na koniec wysłuchiwałem Twojego pierdolenia, które uskuteczniałaś przez sen! Chyba było Ci zimno, bo pieprzyłaś coś o skarpetach i świąteczny prezencie. Wygrzebałem wiec z Twojej torby jedyne, jakie udało mi się znaleźć.

Ps. Jesteś stuknięta!

Brunon

Nie wiedzieć czemu uśmiechnęła się szeroko. Kto by pomyślał! Wielki, zarozumiały Ban Buc założył jej w nocy skarpety, bo uznał, że było jej zimno... Doprawdy urocze! Od razu zapisała jego numer i wystukała odpowiedź:

Marcelina: Mówiłam, żebyś nie przychodził! Następnym razem Ci nie otworzę!

Ps. Jesteś tak samo stuknięty!

Zablokowała urządzenie i odłożyła je na stolik. Wstała i czym prędzej udała się do łazienki. Niby miała sporo czasu, ale wolała nie ryzykować, że coś pójdzie nie tak i spóźni się już pierwszego dnia. Baśka urwałaby jej łeb! W końcu to ona poruszyła niemalże niebo i ziemię, żeby namigać jej tę robotę.

Piętnaście minut później była już odświeżona i skrupulatnie przeczesywała mokre pasma splątanych włosów. Postanowiła je wysuszyć i zwinąć w eleganckiego koka tuż nad karkiem. Być może nie była to jakaś ogromna firma, żadne tam korpo, o nie!, ale Marcelina uznała, że nie wypada machać końskim ogonem nowemu szefowi przed nosem.

Z tego, co wiedziała właściciel zajmował się prowadzeniem kilku hoteli, usytuowanych w najbardziej obleganych nadmorskich miejscowościach. Podobno były to dość ekskluzywne miejsca, a przynajmniej tak twierdziła Baśka. Nie była to praca marzeń, bo Marcyś miała zostać sekretarką, a i to nie wiadomo na jak długo, ale uznała, że w międzyczasie będzie szukała czegoś innego, ambitniejszego! W końcu z wykształcenia była księgową i to całkiem dobrą.

Najwięcej czasu zajęło jej wybranie stylizacji, bo chociaż w prawej ręce dzierżyła elegancką ołówkową spódnicę w odcieniu głębokiej czerni, to jedno oko uciekało w lewo, gdzie druga dłoń ściskała spódniczkę o kroju identycznym jak ta czarna, jednak kolor... wściekły róż. Sercem wybrała różową, ale rozum nakazał się opanować i postawić na klasykę. Tak więc czarna spódnica i jedwabna koszula w kolorze kości słoniowej były wyborem na dzisiejszy dzień. Buty? Najpierw zerknęła za okno, potem na cudowne sandałki na wysokiej szpilce, a później na eleganckie i stonowane czółenka. Z głośnym westchnieniem sięgnęła po te bardziej zabudowane i wsunęła je na stopy. Oczywiście nie mogła zapomnieć również o rajstopach. Nie wypadało inaczej.

Kawa, lekkie śniadanie i była gotowa do wyjścia. Kusiło ją sushi, które przyniósł ze sobą Brunon, ale wolała nie ryzykować. Sraczka pierwszego dnia pracy być może przyniosłaby jej sławę, ale nie o takiej karierze marzyła. Wróci, pomyśli, może zje.

Po zachodzie słońcaNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ