11

1.8K 261 147
                                    

Wybaczcie jeśli będą jakieś błędy, literówki itp. Sprawdzane na szybko dla najbardziej niecierpliwych Czytelniczek na świecie!
😂😂😂😂😂

11.

11.

Poranek, dla zmaltretowanej wydarzeniami ubiegłego wieczoru Marceliny, nie należał do najprzyjemniejszych. Suchość w ustach, ból głowy i świadomość, że po raz kolejny uległa temu pajacowi, sprawiły, że i mdłości postanowiły ją pomęczyć.

Podniosła się ociężale i przez dobrych kilka minut jedynie wpatrywała w ścianę. Drgnęła dopiero, gdy jej telefon rozdzwonił się, bezlitośnie krając jej uszy. Jeśli jednak myślała, że okropną karą był sam dźwięk, to bardzo się pomyliła. Gdy spojrzała na wyświetlacz, zrozumiała, ze najgorsze właśnie nadchodziło. Odrzucenie połączenia tylko pogorszyłoby sprawę.

— Halo — wychrypiała.

— Marcelino! Na Boga! Gdzie ty się podziewasz?! Byłam w waszym mieszkaniu, to znaczy twoim i Kubunia, ale ani ciebie, ani jego! Do Irenki nawet dzwoniłam, ale powiem ci, że taka niemiła była. Swoją drogą to...

— O co chodzi, mamo? — Marcelina weszła w słowo teściowej. Gdyby pozwolić Halinie Krakowiak mówić, śmierć mogłaby człowieka zastać.

— No chciałam z tobą porozmawiać — oznajmiła, jakby w ogóle dziwiło ją to, że Marcysia pyta.

— O czym?

— A może wpadniesz do mnie?

— To jest... jakby niemożliwe...

— Wiem, że rzuciłaś pracę, Kubunio mi powiedział, nie wierzę, że nie znajdziesz chwilki dla mnie.

— Nie mieszkam już w Rzeszowie. Wyprowadziłam się. Za półtora tygodnia zaczynam pracę w Gdyni.

Po tych słowach stało się coś, co normalnie nie miało miejsca podczas rozmowy z Haliną. Cisza. Niezmącona nawet głośniejszym oddechem. Marcelina nawet przez ułamek sekundy pomyślała, że załatwiła starą jednym zdaniem i teraz leży bidulka na dywanie i kona w męczarniach. Niestety, Halina tylko zbierała myśli w jedną sensowną całość, by po chwili stęknąć:

— Wyprowadzasz się?

— Nie. Już to zrobiłam. Mam pracę, załatwione mieszkanie, ale chwilowo wypoczywam w Sopocie.

— Boże... — jęknęła żałośnie — A ja głupia myślałam, że mi pomożesz. Co to teraz będzie... Boże! Boże!

— Mamo! Uspokój się i powiedz, o co chodzi! — nakazała Marcelina.

— No bo... bo ta cała Klara mi się nie podoba! Uwiodła Kubunia, a on, Boże, on zawsze był taki ufny, zawsze. To, bo babce Ameli, mówiłam ci, a teraz ta żmija go omotała i jeszcze w ciąże zaszła! Co ten biedny chłopak teraz zrobi?

Gdyby nie kac, Marcysia powiedziałaby jej do słuchu, ale że nie czuła się najlepiej, milczała. Jeszcze przyjdzie czas rozprawić się ze starą jędzą.

— Marcelinko! Proszę cię, przemyśl to wszystko, on da ci szansę, znam go! To mój syn!

Marcelinowe oczy zaczęły widzieć na czerwono. On miał dać szansę jej? On, jej? Właśnie nastał czas, na rozprawienie się z tą jędzą! Jebać kaca!

— Halina! Tobie już całkiem na mózg padło!? On miałby dać szansę mnie? Posłuchaj uważnie, bo powiem to tylko raz! Twój zasrany Kubunio zdradzał mnie od pół roku! Od sześciu jebanych miesięcy maczał swojego małego fiuta w ostrzykniętej botoksem Klarze! Zbywał mnie, gdy chciałam mieć z nim dziecko! Traktował jak pomoc domową, a nie równą sobie partnerkę. Koniec z tym! Mam w dupie co sobie o mnie pomyślisz ty, i cała twoja rodzina! Mam dość! Kuba wybrał ją, a ja ten wybór uszanowałam! Sprzedamy mieszkanie, podzielimy się kasą i adios amigos! Koniec balu, panno lalu! Finito! The edn! — Wykrzyczała, ledwo powstrzymując łzy.

Po zachodzie słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz