14

1.7K 252 107
                                    

14.

Dwupokojowe mieszkanie przy ulicy Ciasnej, z niewielkim przedpokojem, dość komfortową łazienką i całkiem przyzwoitym balkonem. Ładne, spełniało jej oczekiwania, nie było też oddalone o lata świetlne od jej nowej roboty. Tyle wystarczyło, żeby Marcelina poczuła względne szczęście. Trzydzieści metrów kwadratowych salonu z wydzielonym aneksem kuchennym, niecałe dziesięć sypialni, i tyleż samo łazienki, a to wszystko, plus pięć metrów przedpokoju, stanowiło jej nowy azyl. Całość utrzymana była w kolorze bieli, ale właścicielka przy pierwszych oględzinach stwierdziła, że nie ma nic przeciwko przemalowaniu ścian. Póki co, Marcelina nie miała tego w planie, zbyt wiele innych spraw musiała ogarnąć, ale kto wie, za jakiś czas może oswoi to miejsce jeszcze bardziej? Minusem był brak mebli. Jedynie zabudowa kuchenna nie wołała: „umebluj mnie!"

Z głośnym westchnieniem opadła na niewielką sofę, którą udało jej się kupić w bardzo atrakcyjnej cenie. Nie żeby brakowało jej pieniędzy, ale pobyt w Edenie nieco nadszarpnął jej budżet, a nie mogła przecież zapominać, że nowej pracy jeszcze nie zaczęła.

Był piątek, a ona siedziała samotnie pośród kartonów, które firma od przeprowadzek dostarczyła nie dalej jak trzy godziny temu. No może nie była zupełnie sama, bo w dłoni trzymała kieliszek białego wina, a smukła butelka stała obok niej. Kompan jak się patrzy! Nie ma co! Z żalem pomyślała, że będzie musiała się chyba przyzwyczaić do samotnych wieczorów i niestety do całkiem nowego życia. Co prawda zaczęło się ono z przytupem i niezłym rozmachem, ale nie liczyła na więcej atrakcji. Właściwie to miała jedynie nadzieję, że uda jej się jakoś ruszyć do przodu, może nie z kopyta, ale chociaż stępem? Przy dobrych wiatrach, w okolicy Bożego Narodzenia może będzie galopować? No za rok to już na pewno będzie cwał!

Z kolejnym głośnym westchnieniem opróżniła kieliszek i napełniła go ponownie. Była na siebie zła, że zamiast przygotowywać się do nowej pracy, ogarniać jakoś swoje rozklekotane życie, ciągle wracała do nocy spędzonych z Brunonem i do pensjonatu, który okazał się miejscem tak rozpustnym, że brakło słów. Mimo to, przeżyła tam najbardziej ekscytujące chwile w życiu. A Brunon? Ten paskudny zwierz już na zawsze pozostanie w jej wspomnieniach.

Za niecałe trzy tygodnie miała odbyć się jej rozprawa rozwodowa. Z tej okazji rozmawiała z Jakubem przez telefon aż cztery razy. Niepokojące było to, ze wizja ostatecznego rozejścia się zaczęła wzbudzać w nim mieszane odczucia. Nie musiał mówić tego na głos, znała go i wiedziała, że nabrał wątpliwości. Marcelina miała przeczucie, graniczące z pewnością, że jej teściowa na tyle skutecznie zaczęła ciosać synciowi kołki na głowie, że ten całkiem zbaraniał i sam już nie wiedział, co powinien robić. A powinien się rozwieść i zając larwą, która wpełzła między nich. W sumie jej nazwisko od początku dawało do myślenia. Panna Wąż...Wąż? Żmija jadowita!

Głośne piknięcie oznaczało nadejście wiadomości. Marcyś bała się spoglądać na wyświetlacz w obawie, że to Jakub, albo jego szajbnięta mamuśka! Zerknęła jednym okiem, jakby to miało w czymś pomóc i po chwili odetchnęła, widząc, że to Basia.

Baśka: Twoja matka pyta o Eden? Co mam jej kurwa powiedzieć????

Marcelina: Na pewno nie prawdę! Mnie też o to męczyła. Ona jest gotowa zaciągnąć tam ojca! On by tego nie przeżył :/

Baśka: Twoja matka jest szurnięta! Widzimy się jutro po południu. Ściskam!

Marcelina z uśmiechem jeszcze przez moment patrzyła na wiadomości od przyjaciółki. Była jej wdzięczna nie tylko za to, że zaciągnęła ją na urlop, ale przede wszystkim za to, że zawsze, ale to zawsze mogła na nią liczyć. Gdyby nie Basia, pewnie teraz Marcelina użalałaby się nad sobą, siedząc w podrzeszowskiej wsi, u rodziców. Oczywiście tak jak kochała rodziców, tak również ubóstwiała miejsce, w którym się wychowała, ale perspektywa spędzenia tam więcej niż weekendu groziła przejściem na złą stronę mocy, tę Irenkową stronę mocy. A matula Marceliny była wybitnie przedziwną jednostką, i jedynie - święty za życia, jak mawiała babunia – Ryszard, jej małżonek, potrafił z nią wytrzymać. Irenka, choć niespotykanie dobra kobieta, w swej cudowności nie znała umiaru. Krążyły plotki, że nie jednego kota na śmierć zagłaskała. I Marcelinka również zostałaby zagłaskana, przekarmiona i zaprzytulana na śmierć. Koniec bajki. Trup.

Po zachodzie słońcaWhere stories live. Discover now