15

1.7K 246 124
                                    

Cześć! Lecimy dalej! Mam nadzieję, że czekacie! pamiętajcie o gwiazdkach!

Dobrej zabawy!

15.

Są! Przyjechały! O Boże! Ileż radości pojawiło się w marcelinowym sercu, gdy z lśniącego auta wysiadła najpierw Basia, a potem matula. Marcelina poczuła przyjemne ciepło w sercu, gdy spojrzała na matkę. Uśmiechnięta kobieta o drobnej, aczkolwiek zaokrąglonej sylwetce spojrzała w jej kierunku. Króciutkie blond włosy ułożone były jak zwykle nienagannie, ubiór standardowo – wygodny, ale elegancki. Jasne jeansy, biała koszula i uwielbiany przez Ircię but – klapek. "Mamusia" - pomyślała z rozrzewnieniem Marcelina i popędziła w ich stronę. Zatrzymała się jednak w pół kroku i nagle zamarła. " Kurwa! Tylko nie to!"

Irenka na rękach trzymała swojego małego pupila. Swoje małe dzieciątko, którego obecność ponoć łagodziła stratę córki, która bezczelnie postanowiła wieść życie z dala od rodziców. Wyszła za mąż, wyprowadziła się. Wyrodne dziecko!

— Mamo...

— Nie patrz tak! Nie mogłam go nie wziąć! No popatrz tylko w te piękne ślepka! Spójrz!

Marcelina z niemałym obrzydzeniem zerknęła na psa, choć określenie tej istoty tym mianem zakrawało na nieśmieszny żart. Małe, prawie łyse, prawie ślepe i prawie słyszące "coś". Wspólnym mianownikiem łączącym tę poczwarę z psem był ogon i cztery łapy. Chociaż nie, wróć! Tylko cztery łapy. Marcelina zapomniała na śmierć, że nie dalej jak pół roku temu ojciec przez przypadek przyciął tej fajtłapie ogon w drzwiach i matula musiała podjąć bolesną decyzję o natychmiastowej amputacji dyndającej części ogona. Płacz, lament, ciche dni z ojcem. Na szczęście wszytko dobrze się skończyło. Dla ojca, wiadoma sprawa, bo pies nie dość, że głuchy, łysy i ślepy, to jeszcze z połową ogona. Tragi-kurwa-komedia!

— W drodze powrotnej wyjebie go w lesie! Przysięgam! — Basia podeszła do Marceliny i cmoknęła ją w policzek. — Masz pojęcie, że ta poczwara puściła w aucie pawia?!

— Basiuniu! — odezwała się Irenka. — Przecież cię przeprosiłam! A na stacji kupiłam prześliczny zapach do auta! Nie dąsaj się już...

— Mamuś, po co go zabrałaś? — spytała Marcelina, krzywiąc się z niesmakiem. Może i matula kupiła odświeżacz do auta, ale od psa waliło na kilometr rzygiem.

Irenka rozejrzała się dookoła, jakby w obawie przed świadkami, pochyliła się ku córce i szepnęła:

— Mam wrażenie, że ojciec go podtruwa. Puszek zawsze był takim radosnym pieskiem, a ostatnio jest taki markotny... — pokręciła głową i pocałowała szpetny łeb psa.

— Nic dziwnego, już zaczął gnić ze starości — mruknęła Baśka, wyciągając z bagażnika walizki.

— Nonsens! To jeszcze szczeniak! — zaprotestowała Irenka. — W schronisku mówili, że jest młodziutki!

Tak mówili, Marcelina była świadkiem, jednak ona, w przeciwieństwie do matuli wyłapała kłamstwo. Ten pies stoi już jedną łapą nad grobem i jest tak ohydny, że gdy tylko nadarzyła się okazja, żeby go komuś wepchnąć, imali się wszystkiego. Nawet kłamstwa.

— Dobra! Nie będziemy tutaj stały! Na górę! — zarządziła Marcelina i przejęła od Baśki walizkę matki i torbę, w której radośnie klekotały słoiki z mamusinymi frykasami.

Tak naprawdę wstyd jej było przed sąsiadami. Gdyby ktoś zobaczył tego pchlarza...

Z trudem i niemałym zasapaniem udało się im dotrzeć pod drzwi z numerem dziewięć. Baśka miała minę, jakby chciała skomentować adres zamieszkania przyjaciółki, ale najwidoczniej przez wzgląd na szanowną mamusię, powstrzymała się. Cóż, faktycznie Marcelina zastanawiała się wielokrotnie jak będą reagować ludzie, gdy ta poda im dokładne miejsce zamieszkania. Ulica Ciasna, sześć na dziewięć. Fuck! Oczami wyobraźni już widziała te powłóczyste spojrzenia, te uniesione kąciki ust, niemal słyszała te parsknięcia śmiechem.

Po zachodzie słońcaWhere stories live. Discover now