43

2.5K 332 207
                                    


43.

Zadowolony jak nigdy przedtem, pełen wigoru, wyspany, uczesany i wypachniony, upychał w bagażniku swojego auta dwa, gigantyczne bukiety, które uszykowała mu niezbyt miła, ale łasa na pieniążki florystyka. Z uznaniem zerknął na ten przygotowany dla Marceliny. Dokładnie sto osiem róż w kolorze krwistej czerwieni. Okazały, tak jak jego miłość do wybranki! Drugi, też był duży, choć zdecydowanie mniejszy, dla Irenki. Może gdyby nie te cytryny, które przecinały powietrze niczym strzały tuż nad jego głową, zdecydowałby się na odrobinę większy?

No i jeszcze butelka przyzwoitego trunku dla przyszłego teścia. Trzydziestoletni Ballantine's. Brunon tą butelczyną chciał pokazać wiele. Od radości, przez wdzięczność, po nadzieję na przyszłą, udaną współpracę. Rysiek okazał się, bowiem znakomitym kompanem nie tylko do kielicha, ale przede wszystkim do życia. Mieć takiego teścia po swojej stronie, to jak złapać Pana Boga za niebiańskie sandałki. Choćby miał się ostatniego rzemyczka w tych sandałach trzymać, Brunon nie odpuści. Ojciec Marceliny to jego koło ratunkowe. Bezpieczna łajba na morzu babskich hormonów.

Był cholerny świt, ale jeśli chciał dostać się do Rzeszowa w przyzwoitej porze, musiał wyruszyć bardzo wcześnie. Gdy wsiadł zapiął pas i odpalił silnik. Kusiło, żeby się przeżegnać, ale darował sobie, gdyż znajdował się pod czujnym okiem zaspanej i rozczochranej baby z kwiaciarni. Wzniósł jedynie oczy ku górze i szepnął ciche: "obym to przeżył", i odjechał wprost w ramiona przeznaczenia.

— Halo? — odezwał się.

— Jedziesz? — w aucie rozbrzmiał głos Bartka.

— No.

— Masz wszytko? Wziąłeś ten nieludzko drogi bubel? — spytał z przekąsem.

— Odpierdol się! Okej? Kupiłem go, bo był zajebisty! I to nie jest żaden bubel!

— Jezuuuu.... uspokój się. Żartowałem tylko. — Zamilkł na chwilę. — Stresujesz się?

— Czym? — Wilk brzmiał na zdziwionego.

— No... że odmówi?

Odmówi? No, ale jak to odmówi? Tego to on nie brał pod uwagę. Musiała się zgodzić!

— Dlaczego miałaby to zrobić? — burknął. — Jestem bogaty, przystojny, aktualnie bez zobowiązań wobec kogoś innego...

— Może dlatego, że zalazłeś jej za skórę? — Bartosz ni to spytał, ni stwierdził, szturchając tym samym Wilkowe wyrzuty sumienia i budząc je ze snu. Drań!

— No i co? Kocha mnie — odpowiedział pewnie.

— No tak, głupi ja! — zaśmiał się. — Dobra, to... — zawahał się przez moment — dasz znać jak poszło? Napiszesz, chociaż?

— Taa... — mruknął w odpowiedz Wilk, a potem zakończył połączenie.

— Odmówi? Mnie? — prychnął pod nosem i włączył radio. Akurat puszczali kawałek, który lubił. Powinien się przecież rozluźnić, do cholery!

***

Będąc pięć kilometrów od celu, zwolnił. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale chciał nieco opóźnić konfrontację. Słowa Bartka złowrogo huczały w głowie i zaczynały być nieznośnie wiarygodne. I wkurwiające.

Dłonie mocno zaciskał na kierownicy, co chwilę odrywając jedną z nich i wycierając ją o spodnie. Denerwował się coraz bardziej, a przecież jeszcze wczoraj uraczył się szklaneczką dobrej, rudej, rozluźniony, pewny siebie, przeglądając oferty działek pod budowę domu.

Po zachodzie słońcaUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum