12

1.7K 258 110
                                    

Cześć! Wracam!

12.

Przebudziła się w środku nocy. Spocona, zmęczona, przygnieciona czyimś cielskiem. Kilka chwil zajęło jej przypomnienie sobie wydarzeń z wieczora. Bruno przyszedł do jej pokoju, zamówił przekąski i wino, a potem kochał się z nią dwa razy. Nie pieprzył, jak to miał w zwyczaju, kochał, pieścił, wielbił. Całował inaczej, niż dotychczas, delikatnie, subtelnie, przelewając na nią dziwne uczucia. Marcelina miała wrażenie, że Brunon prowadził w sobie zaciętą walkę między mężczyzną, który chciał być obok niej, a draniem, który chciał tylko korzystać z okazji, jaką dla niego się stała. Ona sama też zauważyła, że jego obecność, oprócz orgazmów, przynosiła coś jeszcze. Bliżej nieokreślone szczęście. I radość.

Ten facet jej nie oszukiwał, nie kłamał, że to, co się między nimi wydarzyło było magiczne. Każdemu ich spotkaniu nie towarzyszyła również kolorowa tęcza. Otwarcie wyznaczył granice, a ona przyjęła je bez sprzeciwu. To było dobre.

— Musisz się tak wiercić? — Usłyszała warknięcie za plecami. — Wyspać się chcę! Jutro rano wyjeżdżam.

Marcelina zamarła. Nie wiedzieć czemu, ubzdurała sobie, że on, podobnie jak ona zostanie tutaj jeszcze. Przecież był właścicielem. Powinien tutaj być!

— Co ci? — mruknął, w mig rozszyfrowując jej spięte ciało.

— Nic. Dusisz mnie.

— Akurat.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Marcelina usiłowała wmówić sobie, że ta ich dziwna relacja nie miała racji bytu, że czas to zakończyć, że tak będzie lepiej, dla niej i dla jej pokruszonego serca. A Bruno? On z kolei wmawiał sobie, że powrót do domu jest konieczny, tyle, że tak bardzo nie chciał tego robić. Dobrze mu z nią było. Nie ględziła, nie czepiała się, i miał przedziwne wrażenie, że i bez słów potrafiła go zrozumieć. W myślach oczywiście wyzywał się od idiotów i miękkich frajerów.

Duża, wytatuowana dłoń przesunęła się na jej biodro. Gładził delikatnie jej skórę, badał fakturę, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół, każdą nierówność. I choć było to zmysłowe, nie kojarzyło się jedynie z cielesną przyjemnością, bo w tym momencie oboje czuli coś znacznie więcej. Zrozumieli, że pasowali do siebie idealnie. Zrozumieli także, że tę myśl trzeba zdusić w zarodku.

— Bruno... — Marcelina odezwała się jako pierwsza, ale nie pozwolił jej dodać nic więcej.

— Nie psuj tego — wszedł jej w słowo i opadł ustami na jej wargi.

Całował namiętnie, powoli, spijając każdy jej oddech i oddając w zamian swój. Dłoń ostrożnie dotykała jej nagiego ciała, ale były to jedynie delikatne muśnięcia, zupełnie jakby bał się, że jeden nieostrożny ruch sprawi, że ta chwila uleci bezpowrotnie. Znowu się kochali. Długo, cholernie namiętnie i tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Potem zasnęli, a Marcelina kilka godzin później obudziła się sama.

Dłuższą chwilę leżała, wpatrując się w sufit i rozmyślając o spotkaniu przystojnego właściciela Edenu. Brunon był jak tornado, które wciągnęło ją, zafundowało nieziemską zabawę, a potem tak szybko jak się pojawiło, zniknęło. On zniknął.

Podniosła się i usiadła na łóżku. Na szafce leżała mała karteczka, niedbale złożona na pół. Z uśmiechem sięgnęła po świstek papieru i zaczęła czytać na głos:

Klusko!

Niechętnie muszę przyznać, że podszkoliłaś przy nie warsztat. Gratuluję! Jednak myśl, że to ja nauczyłem Cię wszystkiego, a Ty teraz te umiejętności będziesz wykorzystywać przy innych mężczyznasz nie napawa mnie radością :( Cóż, takie życie mentora!

Po zachodzie słońcaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant