26

2.1K 303 225
                                    

Lecimy dalej! Dziś Marcela jedzie do Rzeszowa!

Ps. Sorry, ale przy poprawkach na tel, to piekielne urządzenie zmienia te wszystkie pauzy, półpauzy, dywiz, myślnik... Wrr...
Zostawiam tak.

26.

Zapięła suwak w niewielkiej walizce i usiadła na podłodze. Stała w obliczu dwóch najgorszych dni w życiu, nie licząc tego, w którym Jakub przyznał się do zdrady. Dzisiaj miała wolne, dzięki czemu mogła na spokojnie wyszykować się na wyjazd do Rzeszowa. Zerknęła na zegarek, szósta. Pociąg miała o godzinie ósmej, więc powinna się pospieszyć. Wstała i pobiegła do łazienki, żeby się uczesać. Miała zamiar zwinąć włosy na czubku głowy w koczek, zrobić lekutki makijaż, wcisnąć na tyłek obcisłe jeansy, a na siebie zarzucić ciut przydużą różową bluzę. Idealnie! Bo pogoda dziś nie dopisywała. Może dlatego nie potrafiła odmówić sobie drugiej już, tego poranka, kawy.

Pochłonięcie ostatniego łyka czarnego naparu przerwało głośne pukanie do drzwi. Mało się nie zachłysnęła, o oblaniu ulubionego ciucha nie wspominając. Odstawiła kubek i poczłapała do drzwi. Niechętnie, bo czasu na gości nie miała, a jeśli to sąsiadka z naprzeciwka to prędko się jej nie pozbędzie. Wystarczyło zamienić z nią kilka słów na klatce schodowej, żeby wiedzieć, że baba cierpi na słowotok, którego nijak nie dało się zatrzymać. Chyba, że strzałem z otwartej ręki w twarz. Ale pewności nie miała, bo nie próbowała.

Pani Kaziu... - odezwała się, gdy uchyliła drzwi.

- Co ty pierdolisz, Marcelina?! - Brunon standardowo władował się do jej mieszkania bez zaproszenia.

- Co ty tutaj robisz? - zmierzyła go zaskoczonym spojrzeniem, zamykając drzwi. - Dałeś mi wolne! Jadę dziś do domu!

- Czego się wydzierasz, babo? Pamiętam, nie mam sklerozy. Cierpię jedynie na ból jaj, ale o tym już wiesz - puścił jej oczko, po cichu licząc, że może namówi ją na soczystego lodzika.

- Po co przylazłeś? - spytała, krzyżując ramiona na piersiach.

- No... rozprawę masz jutro.

- No mam...

- Jadę z tobą - wyszczerzył zęby i zabawnie poruszył brwiami.

Żart? Chyba nie, wnioskując po jego minie. Stał przed nią, niezwykle zadowolony z siebie. Nawet złość za to, że dała się odwieść Krzysztofowi do domu w ubiegłym tygodniu, minęła, choć przez kilka dni chodził nadąsany. Przyjrzała mu się dokładnie. Czarne jeansy, T-shirt w tym samym kolorze i brązowa skórzana kurtka. Inaczej, niż zwykle, ale równie kusząco...

- Brunon, po co chcesz ze mną jechać? W sobotę jest impreza, pewnie masz dużo spraw na głowie...

- Bartek zajmie się wszystkim.

- Po. Co. Chcesz. Jechać!? - Każde słowo wyartykułowała głośno, wyraźnie, dopełniając je znaczącym spojrzeniem. Wiadomo, jak do obcokrajowca, żeby zrozumiał.

- Bo liczę, że trzeba będzie cię poskładać do kupy, a ja znam świetny sposób...

- Brunon... - westchnęła zrezygnowana i już miała coś dodać, ale przerwał jej dźwięk telefonu. Minęła bruneta i podeszła do stolika. Zerknęła na wyświetlacz. Matka Marcelinowa Rodzicielka!

- Tak, mamuś? - odebrała, ale zanim zdążyła wyrzucić z siebie na odczepnego, że bardzo się spieszy i porozmawiają w domu, telefon został jej wyszarpnięty. Brutalnie dość w jej odczuciu.

- Pani Irenko! - odezwał się wesoło. - Dzień doby! Tak! Aha... Nie, nie mam żalu, wszytko się zagoiło i nie ukrywam, że to dzięki Marcelinie!

- Chryste... Dawaj ten telefon! - podskoczyła, ale nie zdołała wyrwać mu urządzenia.

Po zachodzie słońcaحيث تعيش القصص. اكتشف الآن