Przysięga

121 15 55
                                    

~ 🦊 ~

Ominis wrócił w dniu rozpoczęcia drugiego semestru. A raczej w noc, gdyż zakradł się do pokoju grubo po północy, licząc na to, że wszyscy będą pogrążeni we śnie. Przewidziałem jego zagranie, więc jeszcze przez położeniem się do łóżka przestawiłem należący do niego stolik nocny, by zagradzał przejście. Nałożyłem również zaklęcia wygłuszające na kotary, otulające łóżka naszych współlokatorów, aby nie przeszkadzali nam w nocnej konfrontacji.

Zgodnie z planem Ominis wpadł na mebel, budząc mnie dźwiękiem upadających na podłogę książek oraz siarczystym przekleństwem. Było to niczym muzyka dla moich uszu.

- Uważaj na słownictwo – odezwałem się, wyłaniając z mroku. Gaunt opadł na łóżko, masując obolałą stopę.

- Myślałem, że już wyrosłeś z zasadzek – burknął, wyraźnie zmieszany.

Pochylił głowę w dół, zwracając niewidome oczy ku podłodze. Przesunąłem wzrokiem po przyjacielu, próbując ignorować ucisk w gardle. Nawet w ciemności dostrzegłem jak blado i nieswojo wyglądał. Choć zawsze dbał o swoją prezencję, siedział nieco przygarbiony, z włosami w nieładzie oraz w pogniecionej koszuli.

Poczułem ukłucie niepokoju, przywołując w pamięci obrazy Ominisa, powracającego z nagłych wizyt w rodzinnym domu. Niekiedy wracał markotny i przez kilka następnych dni potrafił nie odezwać się do nas ani słowem. Czasami wzdrygał się, gdy słyszał świst dobytej różdżki lub wciąż kurczowo chwytał swoją, gdy ktoś za szybko podszedł w jego stronę.

Po powrotach wyglądał tak, jakby z każdym wyjazdem tracił cząstkę siebie. I tak było również tym razem, choć wydawało mi się, że wraz z wiekiem atmosfera panująca w domu Gauntów wywierała coraz mniejsze emocje.

- Niekiedy wciąż zmuszasz mnie do zniżania się do takich zagrań – odparłem, podchodząc bliżej Ominisa.

Wciąż trzymał twarz skierowaną w dół, zupełnie jakby nie chciał, bym na niego patrzył. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę, lecz wzdrygnął się, odganiając mój dotyk. Zrozumiałem aluzję i, choć bolało mnie serce, to cofnąłem o dwa kroki, by dać mu więcej swobody.

Zawisła między nami cisza tak gęsta, że miałem ochotę przegonić ją machnięciem ręki.

- Jest już późno, Sebastianie – odezwał się po chwili, a mojej uwadze nie umknął fakt, jak cicho i słabo brzmiał głos Ominisa. - Naprawdę przyda mi się te kilka godzin snu.

Przełknąłem narastającą w moim gardle gulę i kiwnąłem ze zrozumieniem głową.

- Dobranoc – dodał, po czym zasłonił swoje łóżko kotarą.

Przez moment wpatrywałem się w materiał, otulający pojedyncze łóżko przyjaciela. Poczekałem chwilę, nasłuchując, lecz nie usłyszałem już niczego, łącznie z szelestem pościeli.

Tak szybko próbował się mnie pozbyć, że nawet nie przebrał się w piżamę, uświadomiłem sobie, powracając do własnego łóżka.

Gdy rano otworzyłem oczy kotara, okalająca Ominisa pozostawała nieruszona, co oznaczało, że przyjaciel wciąż pozostawał w łóżku. Przeczekałem, aż nasi koledzy z pokoju zajmą się własnymi sprawami i wyjdą na śniadanie, by zostawić nas samych. Przysiadłem na pościeli, zachowując się najciszej jak tylko potrafiłem, jedynie wędrując wzrokiem od zegarka, do materiału, za którym skrywał się przyjaciel.

Wskazówki wskazywały kwadrans po ósmej, gdy w końcu zdecydował się wychylić głowę na zewnątrz.

- Sebastian? - spytał, nastawiając ucha. Nie odpowiedziałem, wstrzymując na moment oddech.

Szmaragd i błękit - 2 - Szósty rok | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now