Czara Ognia

137 14 39
                                    

Co czułem, patrząc na podrzucony list?

Strach, lecz nie o siebie, a o Leen, Ominisa i Anne. Cała trójka kryła mój uczynek, nadstawiając karku. Gdyby prawda o zabiciu wuja wyszła na jaw, oni również ponieśliby konsekwencje mojego czynu. Mnie czekałby Azkaban, na który zaczynałem patrzeć niczym na swoje przeznaczenie, moi najbliżsi zaś skończyliby jako wyrzutki społeczeństwa, napiętnowani moim nazwiskiem.

Siedzieliśmy razem z Aileen w krypcie, a kawałek papieru z wypisaną nań groźbą unosił się w powietrzu między nami. Płonął irytująco wolno, pochłaniany ogniem zaklęcia Incendio.

Postanowiliśmy zniszczyć groźbę, by nie wpadła w ręce osób trzecich. Gdzieś w Hogwarcie był już ktoś, kto znał moją tajemnicę i wciąż zachodziłem w głowę, któż to mógł być. Wydawało nam się, iż dzielimy to brzemię tylko we czwórkę, jednak gdzieś po drodze musiał dowiedzieć się o tym ktoś niepożądany.

Nie podejrzewałem najbliższych, gdyż nie mieli interesu w podrzucaniu anonimów. Ponadto wcześniej nie skorzystali z okazji wydania mnie Ministerstwu, dlaczego więc mieliby teraz prowadzić tę głupią zabawę w kotka i myszkę?

Najbardziej dręczył mnie fakt, iż to nie ja dostawałem pogróżki, choć sprawa dotyczyła głównie mojej osoby. Aileen była tą, która znajdowała listy i...

Chodzi o nią, uzmysłowiłem sobie, co przeraziło mnie jeszcze mocniej.

- Chodzi o ciebie – powiedziałem tym razem na głos. Aileen oderwała wzrok od palącego się pergaminu, by spojrzeć na mnie. Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.

- Ktoś chce cię wykorzystać, żeby do mnie dotrzeć – zabrzmiała nieco nieobecnie, zupełnie jakby mówiła sama do siebie.

Aileen zmrużyła oczy, ponownie skupiając spojrzenie na płonącym skrawku papieru. Pod naciskiem jej wzroku pergamin rozerwał się na milion drobnych części i rozsypał w powietrzu niczym kurz.

- Leen – ująłem jej dłoń. Skóra na rękach Krukonki zawsze była przyjemnie chłodna, teraz jednak niemalże parzyła mnie w palce. Mimo to zacisnąłem je, próbując uspokoić ukochaną.

- Znajdę go – powiedziała, a ja zadrżałem na dźwięk jej lodowatego głosu.

~***~

Mijały kolejne dni, a październik zaczął powoli ustępować miejsca listopadowi. Niegdyś zielone liście zażółciły się, a następnie zbrązowiały, osypując z drzew niczym polegli. Błonia coraz częściej zachodziły mgłą, nie będąc już idealnym miejscem na odpoczynek między zajęciami. Co więcej nadeszły zmożone deszcze, padające niemal codziennie. Większość wolnego czasu spędzałam w bibliotece, zajmując miejsce przy jednym z kominków. Niekiedy skrywaliśmy się w krypcie, lecz chłód bijący od murów skutecznie nas odstraszał.

Nie wspominaliśmy głośno o listach, bojąc się, że któryś z uczniów podsłucha nasze rozmowy. Wolałam zachować wzmożoną ostrożność, jednak nie świadczyło to o tym, iż zapomniałam o groźbach. Wprost przeciwnie. Bardziej szczegółowo przyglądałam się ludziom, którzy znajdowali się w pobliżu. Patrzyłam nawet na ręce współlokatorkom, gdyż drugi anonim znalazłam pod swoją poduszką.

- Nie mogę doczekać się zimowego balu – westchnęła Constance, opadając teatralnie na swój materac, by zatopić się w pościeli. - Myślicie, że zaproszenie chłopca przez dziewczynę mogłoby być aż nadto postępowe? - spytała.

- Kogo chciałabyś zaprosić? - zaciekawiła się Samantha. Blondynka zaśmiała się dźwięcznie, a jej twarz oblał delikatny rumieniec.

- Ominisa Gaunta – wyznała, przesuwając wzrokiem po naszych twarzach, by odczytać reakcje. - Wydaje się taki tajemniczy i mroczny.

Szmaragd i błękit - 2 - Szósty rok | ZAKOŃCZONEحيث تعيش القصص. اكتشف الآن