Snape otwarcie kibicował Ślizgonom. Zamawiał dla nich boisko tak często, że Gryfoni mieli trudności ze swoimi treningami. Był też głuchy na powtarzające się doniesienia o próbach rzucania uroków na zawodników Gryfonów przez Ślizgonów. Kiedy Alicja Spinnet znalazła się w skrzydle szpitalnym, bo brwi urosły jej tak, że prawie nic nie widziała, Snape upierał się, że sama musiała rzucić na siebie Zaklęcie Bujnego Owłosienia i nie chciał wysłuchać czternastu naocznych świadków, którzy utrzymywali, że widzieli, jak Miles Bletchley, obrońca Ślizgonów, trafil ją zza pleców tym zaklęciem, kiedy siedziała w bibliotece.
Harry był optymistą co do wyniku meczu. W końcu Gryfoni jeszcze nigdy nie przegrali z drużyną Malfoya. Ron nie grał jeszcze na poziomie Wooda, ale pracował ciężko, by poprawić styl. Jego najsłabszym punktem byla tendencja do utraty wiary w siebie, kiedy popełnił błąd; jeśli puścił jednego gola, tracil głowę i można się było spodziewać, że puści następne. Z drugiej strony, Harry był świadkiem, jak Ron bronil strzały nie do obrony", kiedy był w formie. Podczas jednego z pamiętnych treningów zwisł z miotły, trzymając się jej tylko jedną ręką, a mimo to kopnął zmierzającego do jego bramki kafla tak mocno, że piłka poszybowała przez długość całego boiska i przeleciała przez sam środek pętli po drugiej stronie. Reszta drużyny uznała to za wyczyn porównywalny z tym, czego ostatnio dokonał Barry Ryan, bramkarz repre- zentacji Irlandii, znalazłszy się sam na sam z najlepszym polskim ścigającym, Władysławem Zamojskim. Nawet Fred mówił, że on i George będą jeszcze z Rona dumni i że ponownie rozważają możliwość publicznego przyznawania się, że jest ich bratem, czego jakoby się wypierali przez ostatnie cztery lata.
Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami w każdy poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami ochronne rękawice ze smoczej skóry. W dniu meczu powitał ich jasny i mroźny poranek.
Ubrałam się w sweter Slytherinu i czarne spodnie, marzyłam o śniadaniu i gorącej kawie. Mimo hałasów i rozbieganych uczniów zjadłam w pozornym spokoju. W oczy rzucił mi się lew, a właściwie kapelusz w kształcie głowy zwierzęcia który nosiła Luna.
- Niezły kapelusz Luna.- dziewczyna odwróciła się do mnie z promiennym uśmiechem.
- Dziękuję. Chciałam zrobić żeby porzerał węża ale nie starczyło mi czasu.
- Czyli nie kibicujesz mi i Oliv w jej pierwszy mecz?
- Oczywiście że tak. Życzę wam jak najlepszej gry.- przy wejściu mignęły mi rude czupryny a musiałam jeszcze porozmawiać z klonami.
- Dziękuję bardzo Luna. Przepraszam cię ale muszę porozmawiać z bliźniakami.Szybkim krokiem wręcz biegiem dotarłam do chłopaków i co ich bardzo zaskoczyło to wskoczyłam George'owi na barana prawie nas przewracając. Z czego Fred zaczął się śmiać.
- Nie widzieliśmy się raptem dziewięć godzin. Tak bardzo się stęskniłaś?- zaśmiał się podtrzymując mnie za uda.
- Nie, po prostu chciałam cię przytulić.
- Łamiąc mi przy tym kręgosłup.
- Ejjj wcale nie ważę tak dużo.- oburzylam się i trzepnęłam w czuprynę.
- Ał nie bij mnie. Nic takiego nie powiedziałem.
आप पढ़ रहे हैं
My nie lubimy Gryfonów / George Weasley
फैनफिक्शनRozdziały pojawiają się w weekendy. W wakacje, ferie oraz święta mogą pojawić się częściej. Początek - 25.08.2022 Koniec - ?? Przed korektą. Izabela Malfoy, czystokrwista ślizgonka, uczęszczająca do Hogwartu, która ma na pieńku z pewnymi bliźniakami...