77 - Dwóch na jednego

139 7 0
                                    

Snape otwarcie kibicował Ślizgonom. Zamawiał dla nich boisko tak często, że Gryfoni mieli trudności ze swoimi treningami. Był też głuchy na powtarzające się doniesienia o próbach rzucania uroków na zawodników Gryfonów przez Ślizgonów. Kiedy Alicja Spinnet znalazła się w skrzydle szpitalnym, bo brwi urosły jej tak, że prawie nic nie widziała, Snape upierał się, że sama musiała rzucić na siebie Zaklęcie Bujnego Owłosienia i nie chciał wysłuchać czternastu naocznych świadków, którzy utrzymywali, że widzieli, jak Miles Bletchley, obrońca Ślizgonów, trafil ją zza pleców tym zaklęciem, kiedy siedziała w bibliotece.

Harry był optymistą co do wyniku meczu. W końcu Gryfoni jeszcze nigdy nie przegrali z drużyną Malfoya. Ron nie grał jeszcze na poziomie Wooda, ale pracował ciężko, by poprawić styl. Jego najsłabszym punktem byla tendencja do utraty wiary w siebie, kiedy popełnił błąd; jeśli puścił jednego gola, tracil głowę i można się było spodziewać, że puści następne. Z drugiej strony, Harry był świadkiem, jak Ron bronil strzały nie do obrony", kiedy był w formie. Podczas jednego z pamiętnych treningów zwisł z miotły, trzymając się jej tylko jedną ręką, a mimo to kopnął zmierzającego do jego bramki kafla tak mocno, że piłka poszybowała przez długość całego boiska i przeleciała przez sam środek pętli po drugiej stronie. Reszta drużyny uznała to za wyczyn porównywalny z tym, czego ostatnio dokonał Barry Ryan, bramkarz repre- zentacji Irlandii, znalazłszy się sam na sam z najlepszym polskim ścigającym, Władysławem Zamojskim. Nawet Fred mówił, że on i George będą jeszcze z Rona dumni i że ponownie rozważają możliwość publicznego przyznawania się, że jest ich bratem, czego jakoby się wypierali przez ostatnie cztery lata.

Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami w każdy poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami ochronne rękawice ze smoczej skóry. W dniu meczu powitał ich jasny i mroźny poranek.

Ubrałam się w sweter Slytherinu i czarne spodnie, marzyłam o śniadaniu i gorącej kawie. Mimo hałasów i rozbieganych uczniów zjadłam w pozornym spokoju. W oczy rzucił mi się lew, a właściwie kapelusz w kształcie głowy zwierzęcia który nosiła Luna.
- Niezły kapelusz Luna.- dziewczyna odwróciła się do mnie z promiennym uśmiechem.
- Dziękuję. Chciałam zrobić żeby porzerał węża ale nie starczyło mi czasu.
- Czyli nie kibicujesz mi i Oliv w jej pierwszy mecz?
- Oczywiście że tak. Życzę wam jak najlepszej gry.- przy wejściu mignęły mi rude czupryny a musiałam jeszcze porozmawiać z klonami.
- Dziękuję bardzo Luna. Przepraszam cię ale muszę porozmawiać z bliźniakami.

Szybkim krokiem wręcz biegiem dotarłam do chłopaków i co ich bardzo zaskoczyło to wskoczyłam George'owi na barana prawie nas przewracając

ओह! यह छवि हमारे सामग्री दिशानिर्देशों का पालन नहीं करती है। प्रकाशन जारी रखने के लिए, कृपया इसे हटा दें या कोई भिन्न छवि अपलोड करें।

Szybkim krokiem wręcz biegiem dotarłam do chłopaków i co ich bardzo zaskoczyło to wskoczyłam George'owi na barana prawie nas przewracając. Z czego Fred zaczął się śmiać.
- Nie widzieliśmy się raptem dziewięć godzin. Tak bardzo się stęskniłaś?- zaśmiał się podtrzymując mnie za uda.
- Nie, po prostu chciałam cię przytulić.
- Łamiąc mi przy tym kręgosłup.
- Ejjj wcale nie ważę tak dużo.- oburzylam się i trzepnęłam w czuprynę.
- Ał nie bij mnie. Nic takiego nie powiedziałem.

My nie lubimy Gryfonów / George Weasley जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें