XI. By nie stracić siebie

36 3 1
                                    


She Li powoli zaczął się wybudzać w tym samym ciemnawym pomieszczeniu, w którym go wcześniej zostawili jacyś kolesie. Chyba musieli coś wtedy rozpylić w środku, bo raczej ostatnie o czym wtedy myślał, to ucięcie sobie drzemki. Za to musiał przyznać, że dawno się tak dobrze nie wyspał. Miał czymś skneblowane ręce. O, ktoś mu jeszcze opatrzył nogę. W sumie jak na razie same plusy wychodziły z tego uprowadzenia.

Spróbował wstać, na co zapaliło się ostre światło, które, najpewniej, zareagowało na ruch. Po chwili otworzyły się drzwi, a w nich zobaczył kogoś, o kim ostatnio miał okazję sobie przypomnieć - He Chenga. Czyli cały czas jednak śledził złego typa..

— Czemu tu jestem?

Spytał szczerze, bo nie rozumiał, czym zaskarbił sobie ten zaszczyt. Kajdany zaczęły się podnosić, musiały być zaczepione do sufitu. Gdy miał już ręce wyprostowane w górze, nawet nie poczuł, że miał na sobie. Ciekawy materiał, zapewnie nie zostawiający śladów.

— Potrzebuję informacji. — Spojrzał na niego z dozą pewności, co go rozbawiło w duchu. — Zapewne wiesz, kto zlecił zamordowanie mojej matki dziewięć lat temu. Nie mylę się?

Doskonale wiedział, o kogo mu chodziło, ale czy to by było korzystne, jakby napuścił na swoją rodzinę innych handlarzy bronią? Niezbyt. Jeszcze mogliby chcieć się na nich jakoś zemścić, a nie było mu spieszno na drugi świat.

— Podejdź, to ci powiem — zgarbił się, udając skruszonego. Gdy mężczyzna faktycznie to zrobił, z całej siły uderzył go głową, raniąc przy tym własną, bo poczuł przy oku spływającą krew. — PIERDOL SIĘ! — wykrzyczał mu w twarz, na co temu dziwnie poprawił się humor.

— Na to liczyłem. — Otworzył drzwi i wyszedł z tego podejrzanego pokoju.

— HA! Muszę cię zmartwić, nic nie poczuję, kretynie! — oznajmił mu pewny siebie, bo niby co mieliby mu zrobić?

W przejściu wymienił się z jakimś innym typem, niosącym masywne słuchawki. Założono mu je na głowę. Nie mógł ich zdjąć, jak by się nie szarpał, tamten typ dobrze mu je wręcz przymocował. Po tym znowu został sam, a po chwili rozległ się w nich specyficzny, przeciągły dźwięk. Po tym tuż przed jego oczyma zaczęła wyłaniać się jakaś długa igła, jakby pręt, ostro zakończony. Wystarczyło się jednak lekko przechylić do tyłu, by ten nie był w stanie go dosięgnąć. Minęło może z pięć sekund, a zaczął z powrotem chować się w ścianie.

To tyle? To miały być te tortury? Brzmiało bardziej jak wyzwanie. Naprawdę ten palant Cheng uważał, że coś takiego będzie w stanie go złamać? Ha!

Znowu usłyszał dźwięk, a tym razem przedmiot pokazał się za jego plecami. Miał to utrudnienie, że przez szczelne słuchawki był w stanie słyszeć tylko ten pisk, nic poza tym. Musiał się więc rozglądać, skąd tym razem wyjdzie to ostre coś.

Za każdym razem wyłaniał się na idealną odległość, by wystarczyło zrobić lekki unik w przeciwnym kierunku, także żadnego sygnały nie mógł zignorować. I tak mijały minuty, może godziny, nie był w stanie powiedzieć. Nadal był pewny siebie, iż takie coś nie było w stanie go przekonać do niczego. Z czasem przewrażliwił się trochę na ten dźwięk w słuchawkach.

Zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia, głodu, przez co jego reakcje się nieco spowolniły. Znowu sygnał, lecz skąd wyjdzie tym razem? Zaczął przeciągle go szukać, aż spostrzegł go dopiero kantem oka, dosłownie minimetr przed jego twarzą. W ostatnim momencie udało mu się odsunąć. To wywarło w nim nową emocję, strach. Przerodziło mu się to w pewnego rodzaju motywację, bo zapomniał wtedy o jedzeniu, czy śnie. Napawał się tym lękiem, co sprawiło, że skupił się tylko i wyłącznie na zadaniu.

Ponura jesień //TianshanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz