II. Kompromis z małolatem

84 5 6
                                    


Zapadł zmrok. Miejski gwar stłumiony dość grubą, przyciemnianą szybą na jedenastym piętrze jednego z pięciogwiazdkowych hoteli. Mieścił się tam wielki salon ze skórzaną kanapą na środku. Jakby świeżo po remoncie, prawie bez mebli, białe ściany. Wokół walały się książki. Jedna przywarła na twarzy bruneta wylegującego się bez skrupułów. Ciężki oddech roznosił się z coraz większą siłą, aż po którymś razie starszy brat wyszedł z gabinetu z poirytowaniem. W zesztywniałej ręce trzymał zawiniętą gazetę. Zdjął podręcznik hacząc lekko o jego nos. Krótki zamach i Tian oberwał w głowę. Nie do końca zdołało go to obudzić, ale poderwał się i oparł o brzeg kanapy. Widok zdenerwowanego Cheng'a wcale go nie zdziwił. Z przymrużonym okiem przywitał się z lekkim, sarkastycznym uśmiechem.

— Długo zamierzasz się tak opierdalać? W tym tempie cię nie przyjmą — skarcił go oschle.

Tian głośno westchnął. Czuł, że ta rozmowa prowadziła do nikąd. Wiele razy tłumaczył bratu, żeby dał mu spokój z tymi prywatnymi szkołami.

— Do tej twojej raczej nie — zaczął, zrywając się z miejsca. Wyminął go i przystaną na chwilę. — ale do jakiejś z mniejszymi wymaganiami..

— Nie wmawiaj sobie, że coś tutaj możesz zadecydować — warknął jakby wręcz przez zęby.

Jego stanowczy głos wyprowadził go z równowagi i stracił ostatnią namiastkę cierpliwości. Nie był przecież już dzieckiem. Nie mógł pozwolić, by tak nim ciągle kontrolowano.

Ruszył w jego stronę, zaszedł od tyłu i wyciągał ręce w stronę jego barków. W pierwszej sekundzie z całej siły oberwał w brzuch z łokcia. Cheng chwycił go za szyję, nie mógł się wydostać. Został przywarty do ściany, tracąc możliwość na wzięcie wdechu. Z każdą chwilą obraz zamazywał mu się coraz bardziej. Ostatkiem sił odepchnął jego rękę. Upadł na podłogę, próbując złapać więcej powietrza.

Cheng za to poprawił włosy, wyciągnął papieros i obojętnie skierował się do wyjścia. Do samego końca Tian błądził za nim wzrokiem.

— Nigdzie nie.. wyłaź...

Trzask drzwi. Za nimi słychać było nie tylko kroki Cheng'a, ale i ochroniarzy, którzy mieli go zapewne, jak zwykle, przypilnować, by nigdzie nie wychodził.

Czuł gniew, a jednocześnie frustrację. By się na czymś wyżyć, wykorzystując ostatki sił, zaczął walić pięścią w podłogę. To jednak całkowicie odebrało mu energię. Osunął się na bok i  całkowicie stracił przytomność.


Pod budynkiem rozchodziły się strugi dymu. Jeden papieros jednak nie był w stanie uspokoić Cheng'a. Sięgnął po drugiego. Coraz więcej czasu mijało, a nadal był zbyt rozdrażniony, by wrócić do mieszkania. Wyciągnął telefon.

— Qiu, przyjedź po mnie. Prześlę ci adres.

Nieliczni mogli znać miejsce dotychczasowego pobytu braci, by ta informacja nie była zbyt powszechna, ale Brother'owi mógł zaufać. Za długo się znali by teraz wątpić jakkolwiek w aspekt lojalności.

Po kilkunastu minutach zajechał czarny motor z dodatkowym kaskiem z tyłu. Po jego założeniu, He zajął tylne miejsce, podtrzymując się rękoma z tyłu.

— Gdzie mam Pana zabrać? — spytał dość głośno, aby przebić się przez odgłosy cały czas pracującego silnika.

— Na dobrego drinka — nakazał brunet z całkowicie poważnym wyrazem twarzy.

Motocyklista na to aż się wzdrygnął. Nie to, że nie znał kapryśnej strony swojego przełożonego, wręcz przeciwnie. Zareagował tak, bo naprawdę nie widziało mu się zostawać z nim do późna, zwłaszcza, że miał robotę na następny dzień o piątej z samego rana. Chciałby mieć choć trochę prawa do nie zgodzenia się na ten wyjazd.. Znając jednak swoje aktualne położenie, ruszył w stronę najbliższego baru.

Ponura jesień //TianshanWhere stories live. Discover now