IV. Ch*jowe warunki

50 4 10
                                    


Mały Tian poczuł drażniący chłód, przez co zaczął się wybudzać. Koc ledwo nakrywał jego tors, a zimno bijące od pomieszczenia nie pozwalało na dalszą drzemkę. Rozejrzał się. Był już w domu, a na pewno usypiał w szpitalu na krześle.. Obok warował jego starszy brat. Co się..? Mama!

Momentalnie zerwał się do pionu, bardziej i bardziej ściskając nakrycie w dłoniach.

— Cheng! Jak mama?.. — Trochę obawiał się odpowiedzi, widząc go tak przygnębionego. — ..Wszystko w porządku?

Ten nie przestawał patrzeć w punkt w podłodze, jakby był w pewnym amoku. Widok podobny do tego ze szpitala.

— Odeszła — wymówił oschle, nawet na niego nie spoglądając.

Wpajając sobie powoli tą wiadomość, czuł narastający ból w klatce piersiowej. W ciągu dwóch dni już drugi raz fala łez napierała na jego policzki. To było coś nowego, bo ojciec nigdy mu na takie coś nie pozwalał. Zawsze powtarzał, że to zaprzepaszczenie męskiej dumy. Przetarł je, nie chcąc wyjść na słabeusza. Po chwili spojrzał na brata. Widział jego sylwetkę stojącą przed nim, lecz sama postać zdawała się już nie wyrażać żadnych emocji.

— Gdzie tata? — spytał półszeptem.

Nadal zero reakcji. Chwycił za jego ramię i nakierował w swoją stronę, by ten w końcu na niego spojrzał. Nic z tego, nadal jego uwaga padała gdzieś indziej, jakby miał przed oczyma zupełnie inny obraz.

— Cheng, gdzie.... — zaczął głośniej.

— Musiał wyjechać. — Młode oczęta wyraziły wielkie niezrozumienie. Czemu? I jeszcze w takiej chwili?? — My też musimy, więc postaraj się nie oddalać za daleko.

Nie rozumiał, co się działo wokół niego. Wszystko wydawało się mu takie.. obce. Jeszcze wczoraj mama o tej porze przyszła go obudzić. Ciepło jej ręki nigdy nie było aż tak nieosiągalne, odległe. Naprawdę chciałby wrócić do tych chwil. Smutek nie ustawał, a ten pozwolił się mu doszczętnie oddać, popadając w coraz większą tęsknotę.

Tego dnia postanowił nie mówić już nic, gdyż nie był już w stanie pytać o więcej. Zwinął się w kłębek, czekając, co się z nim dalej stanie, gdyż wszystko chciało się zmienić, a on wydawał się wobec tego bezradny. Od tego nagłego natłoku stresu znów przymykały mu się powieki. W pewnej chwili poczuł czyjąś rękę na swojej głowie. Nie był w stanie powiedzieć czyją. Miał tylko cichą nadzieję, że to nie sen.

Podniesienie powiek nigdy nie okazało się aż tak ciężkim wyzwaniem, jak teraz. Zaczął siłować się z własnym ciałem, szarpiąc się na boki.

Gdy mu się to udało, był już w swoim apartamencie. Silne dreszcze wyrwały go z tej mary. Zimny pot okrył całe jego ciało, nie dając szans na uspokojenie się. Oddech stawał się nieco wolniejszy, ale nie był w stanie już usnąć. Poszedł wziąć chłodny prysznic. Przepadły już wszystkie wspomnienia ze snu, tak, jak za każdym razem. Po prostu wyparowywały, pozostawiając po sobie jedynie dziwny niepokój.


Guan Shan do tej pory nie znalazł telefonu, przez co nie był na bieżąco, czy jest szykowany jakiś napad. Postanowił przejść się do kryjówki, by samemu się czegoś dowiedzieć. Przez ten cały upał droga strasznie mu się dłużyła. W połowie spotkał tego nowego członka, co jeszcze wczoraj mu podskakiwał, lecz dzisiaj wydał mu się jakiś nieswój. Nawet nie chciał spojrzeć na rudawego chłopaka. Pewnie to zasługa wczorajszej bójki..?

Na miejscu świeciło pustkami. Nie mógł nikogo znaleźć. W jednym z pomieszczeń tutejszych ostałości budynków udało mu się natrafić jedynie na She Li'ego. Standardowo, uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy, totalny dziwak. Podszedł nieco bliżej.

Ponura jesień //TianshanWhere stories live. Discover now