I. To, co jest

158 7 5
                                    


Ciasnawa uliczka bez grama światła słonecznego, przykryta balkonami. Pokiereszowane cegły, odór zaschniętej krwi zmieszany z tym z pobliskich stert śmieci. To wszystko pozwalało Mo jedynie popadać w coraz większą rutynę. Do tego dochodziło poszczypywanie na skórze od zadrapań i siniaków na całym ciele po bijatykach.

Podciągnął nogawki od dresów, by nadać sobie straszniejszej aury. Głowa była owinięta cienką chustą, a para wymuszanie wściekłych oczu idealnie przypasowała do podniesionych żelem włosów. Do tego łom w prawej ręce umorusany pozostałościami po wczorajszej bójce z innym gangiem. Gangster jak z książki.

— Jeszcze ci mało?— spytał białowłosy tyran, wylewając do końca zawartość kartonu po mleku na twarz mężczyzny, siedzącego tuż przed nim okrakiem na ziemi.

Ten był już dość poturbowany i miał spore problemy z  samym oddychaniem. Kiedyś może ten widok był dla rudowłosego chłopaka drastyczny, trwało to już jednak stanowczo za długo, aby odczuwał jakiekolwiek sentymenty do ich celów. Liczył tylko na jego szybką skruchę. Serio wkurwiony She Li to niezbyt przyjemny widok.

Wspominając szalonego delikwenta, na razie cała sytuacja zdawała się go bawić. Co było dla Mo ciekawym spostrzeżeniem, chyba nawet Baldie dzisiaj zniesmaczył się chwilowo do jego osoby, z dystansu obserwując sytuację z przerażonym spojrzeniem. No, najwyższy czas. Zawsze nie zwracał większej uwagi, co ten wyczyniał i skakał przy nim jak jakaś pchła.

— Przynieś kombinerki.— Padło stanowcze polecenie w stronę wystraszonego chłopaka, który został momentalnie wyrwany z amoku.

She w międzyczasie zgniótł karton w dłoni i trafił nim prosto w głowę mężczyzny, a ten ruszył niczym z procy w stronę składziku. Facet zrozumiał chyba, w jakim stał położeniu. Poderwał się na kolana.

— Nie zapłacę... — zaczął ciszej.— Nie zapłacę już, nigdy!

Odważył się spojrzeć z całą swoją zgromadzoną wściekłością w parę złotawych oczu. Wyszukiwał w nich chociaż odrobiny strachu, niepewności. Szybko zrozumiał, że to ostatnia rzecz jaką mógł dostrzec w pustym spojrzeniu tego młodzieńca. Z jakiegoś powodu poczuł się bezradnie i spuścił wzrok, skuliwszy się lekko. 

– Pójdę z tym na policję..! Pójdę, zaprowadzę ich tutaj i po wa-

— BALDIE! 

Na głośny krzyk Lie'go wszyscy zamarli w bezruchu. Zarówno facet, jak i reszta bandy. Jego wyprowadzenie z równowagi nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Kompani raczej już byli pewni, że tej nocy mogło być do nich sporo roboty. To nie było w stylu She, by za taki akt odwagi nie ukarać go co najmniej zdemolowanym mieszkaniem.

Zza rogu wyłonił się wzywany chłopak. Nie rozumiał do końca, skąd u wszystkich takie poważne spojrzenia, ale szybko podał chłopakowi kombinerki, wycofując się powoli i stając obok Guan Shan'a.

— Coś się stało?— spytał spiętego rudzielca szeptem.

— Nie chce zapłacić.. pewnie będzie demolka wieczorem — odparł, nadal czując lekkie dreszcze na skórze.

She zapatrzył się chwilę na kombinerki w ręku. Mężczyzna, widząc go rozkojarzonego, podjął się szybkiej próby ucieczki. Niestety, na próżno. Zdążył jedynie ruszyć przed siebie parę kroków, gdy dostał kolanem w twarz od jednego z kolesi pilnujących wyjścia na ulicę.

Runął na ziemię. She zaszedł go od tyłu, przydusił do podłoża nogą i zaczął szarpać za jeden z górnych zębów bez żadnego pohamowania. Ten zaczął się szarpać, krzyczeć z bólu. Mo podszedł, aby pomóc mu go przytrzymać. W ślad za nim pozostali. Twarz pokryła krew. Co wtedy czuł chłopak trzymający kombinerki? Tego nie był w stanie powiedzieć żaden z nich. Pozostało im tylko czekać, aż się uspokoi.

Ponura jesień //TianshanWhere stories live. Discover now