VI. Aż wszystko się rozpie-

60 5 5
                                    


Rano u Guan Shan'a nie było śladu po opuchliźnie na twarzy, w końcu obkładał siniaka sumiennie lodem, za naleganiami mamy. O dziwo, nie dawała mu żadnych reprymend, nawet nie skomentowała jego wyglądu. Z drugiej strony widać było, że wewnętrznie toczyła ze sobą walkę. Może też czuła się w tym momencie nieswojo, może nie wiedziała, co ostatecznie powinna zrobić w takiej sytuacji.

Mógł powiedzieć jej prawdę, w końcu już nic go z gangiem nie łączyło, ale nadal się tego wstydził, a teraz widząc, że kobieta była w stanie tak w niego uwierzyć, nie chciał tego zaprzepaścić.

Zmienił opatrunki na nadgarstkach i wyszedł wyprowadzić psa, który od dobrej chwili drapał z drugiej strony drzwi.

Spokój, jakim mógł się napawać tym porankiem, pozwolił mu zauważyć, jakie tak naprawdę szczęście go spotkało. Mógł nareszcie przyznać, że jego sytuacja nie była taka zła. Udało mu się spławić Li'ego, a do tego nie musiał się tłumaczyć z niczego matce. Podświadomie wiedział, że w stanowczej części to zasługa tego bruneta. Nie rozumiał, czemu ten miałby mu tak pomagać, ale musiał przyznać, że wydawał się być miłą osobą. Wolałby jednak nie mieć z nim więcej do czynienia, bądź co bądź miał tą cholerną siłę. Preferował też nie testować tych jego dziwnych zmian nastroju.

Jeszcze mu się nie udało tak wywołać wilka z lasu — na ławce, jakieś dziesięć metrów dalej, siedział właśnie on z papierosem w ręku. 'Papierosem'? To on był pełnoletni?? Kompletnie nie wyglądał, a tym bardziej nie zachowywał się na dorosłego.

Nie chciał podchodzić, ale dziwnie się czuł na myśl o unikaniu go, jednak był mu coś winny za to krycie wczoraj. Nadal jednak nie chciał z nim gadać, więc ten jeden raz postanowił zawrócić. Nie minęła sekunda, a w tle rozległ się czyichś szybki bieg, dokładnie w jego stronę. O mało co przez to nie dostał zawału, czując ciarki na każdym fragmencie skóry. Nadal miał w tyłu głowy myśl, że ktoś mógłby chcieć go zaatakować.

Nie czując skrupułów wobec tego idioty, przywitał go łokciem skierowanym prosto w brzuch. Ten skulił się z bólu.

— I po chuj tak podbiegasz!? — wyrzucił na niego całą zebraną złość, czując pewnego rodzaju satysfakcję.

Pies powoli podszedł do niego, skomląc. Usiadł przed nim, na co brunet go pogłaskał. Widok doprawdy nie do pomyślenia, bo ten zawsze atakował każdego nieznajomego, który się za dużo zbliżył, a tutaj nawet przez chwilę nie warknął.

— Dobry piesek. — Przyciskając jedną ręką na brzuch, powoli wstał, witając go raźnym uśmiechem. — Nie mógłbyś brać przykładu z pupila?

Zaczął żałować, że nie przywalił mu mocniej, lecz poczuł wzrok ludzi wokół, wgapiających się bez zahamowań, co go tym bardziej podburzało, ale też zadecydowało, by spróbować się uspokoić.

— Następnym razem naszczuję go na ciebie bez wahania — zagroził przez zęby, posyłając złowieszcze spojrzenie.

Jego czworonożny przyjaciel jednak kolejny raz go zdradził, opierając przednie łapki o nogę tego bałwana, domagając się więcej głaskania.

— Powodzenia. — Zaśmiał się.

Naprawdę miał już dość tej całej sytuacji. Brunet wyjątkowo działał mu na nerwy, przez co jakoś zapomniało mu się o jego dobrych uczynkach zaledwie z wczoraj. Musiał się go jakoś pozbyć.

— Idę w tym samym kierunku, pospaceruję z wami. — Wyszczerzony uśmiech nie schodził mu z twarzy.

— Na pewno nie..

Ponura jesień //TianshanWhere stories live. Discover now