XXXI

39 2 2
                                    

Charlotte była bezradna. Draco Malfoy przepadł w ponad dwu milionowym mieście, a Benedict odsunął ją od sprawy. Nie wiedziała jak, ani gdzie powinna go szukać. Bez namiaru nie miała nic. Brytyjczyk zniknął z jej mieszkania, zabierając tylko ten przeklęty list i… telefon.

Może zdjęli z Draco zaklęcie lokalizacyjne, ale istniały inne, niemagiczne metody na namierzenie. W pośpiechu wygrzebała z kieszeni własną komórkę i w kontaktach wyszukała Dylana Stone'a. Już raz jej pomógł przy sprawie morderstwa niemaga. Wtedy lokalizacja telefonu pozwoliła odnaleźć Lotcie miejsce zbrodni. I tym razem czarownica liczyła, że informatyk FBI pomoże namierzyć Draco.

Podczas rozmowy podała się za agentkę Melissę Wagner. W mieszkaniu miała podrobioną legitymację z tym fałszywym nazwiskiem, której użyła przy wcześniejszej sprawie. Charlotte nalegała na natychmiastowe spotkanie, na co Dylan niechętnie przystał. Nie tracąc czasu, deportowała się do domu po dokumenty, a potem wprost do siedziby Federalnego Biura Śledczego. Szybko odnalazła jego ciasny boks, a po krótkiej chwili podawała Stone'owi numer Draco.

Urządzenie wskazało ostatnie miejsce logowania telefonu Malfoy'a do stacji. Charlotte zamrugała szybko, widząc adres nadajnika. To była siedziba VICO na przedmieściach Chicago. Miejsce, o którym Silva wspominał o nim w swoim zeznaniu. Budynek, który Bergson obserwowała od tygodnia. A teraz przetrzymywali tam Draco.

Lotta rzuciła zaklęcie zapomnienia na technika, a potem czym prędzej deportowała się w okolice siedziby VICO. Wylądowała przed kutą bramą, którą Miguell Silva widział w swoim wspomnieniu. Rozejrzała się na boki i ukryła w cieniu drzew. Wyczarowała swojego patronusa, błagajac Benedicta o posiłki. Mimo, że ją zawiesił i odsunął od sprawy, wierzyła, że Davids jej posłucha. Nie mogła mieć pewności, dlatego postanowiła działać. Każda sekunda była ważna i dawała jej większe szanse na powodzenie odbicia Brytyjczyka z rąk X. Modliła się, by Draco był w środku. By żył. Musiał żyć.

***

Jeden z mężczyzn w chałacie przypiął do wbitego venflonu przezroczystą rurkę. Drugi wlewał jakiś płyn do plastikowego woreczka. Draco dostrzegł znajomą, lekko różową barwę. Eliksir słodkiego snu. Nie powinien go przyjmować, a już szczególnie w tak zatrważającej ilości. Jego serce mogło nie znieść tak dużej dawki toksyn.

— Choruję na serce — odezwał się jakby nie swoim głosem. — Jeśli mi to podacie, mogę się już nie obudzić.

Medycy zatrzymali się w miejscu. Zaczęli coś do siebie szeptać i rzucać zaklęcia diagnozujące.  Selwyn spojrzał pospiesznie na Draco, zaciskając szczękę. Wyglądał na zniecierpliwionego.

— Podajcie mu to wreszcie! — warknął z irytacją.

Wyższy z mężczyzn przełknął ślinę i popatrzył na Selwyna niepewnym wzrokiem.

— Nie możemy. Jeśli pacjent umrze, transfuzja będzie znacznie utrudniona.

Adam Selwyn zwęził brwi. Wyglądał na kogoś, kto nie znosi sprzeciwu.

— Ale czy niemożliwa?

— Nie. Po prostu potrwa dłużej — odparł ten drugi.

— W takim razie nie widzę przeszkód, żebyście wreszcie zabrali się do pracy — sarknął Selwyn, a magomedyk tylko kiwnął głową.

Draco zamarł. Opowiadali o nim jak o ciele. Jak o nieczułej kreaturze, której śmierć nie była niczym nadzwyczajnym, a jedynie jedną z opcji, którą należy rozważyć. Nie traktowali go jak człowieka, a obiekt do badań. Byli bezduszni. Wszyscy.

Przełknął ślinę i spojrzał na Selwyna, próbując ukryć swoje przerażenie.

— Zabijesz mnie?

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now