XXX

41 1 0
                                    

Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, świat zmienił się w szaleńczy wir. Klatka schodowa Charlotte zniknęła, a jego oczom ukazywało się przeraźliwie białe miejsce, cuchnące detergentem. Wylądował na kolanach, odbijając się od twardej, płytkowanej posadzki. Jęknął z bólu, zaciskając powieki. Spróbował wstać, ale nie pozwalał mu na to silny nacisk unieruchamiający ramiona.  Chciał się wyrwać, ale silne uderzenie w tył głowy pozbawiło go przytomności. 

***

Charlotte usiadła na podłodze i przyciągnęła kolana do klatki. Słyszała, jak zdejmuje jej zaklęcia, ale nie potrafiła się ruszyć. Potrzebowała oddechu, którego nie mogła złapać przez łzy zalewające jej twarz. Draco ruszył coś, czego nie powinien. Przecież zabroniła mu tu wchodzić, a on zgodził się zostawić jej przeszłość w spokoju. Obiecał nie budzić jej demonów, które przez tak długi czas trzymała w ukryciu. A teraz one wypełzły z każdego kąta, boleśnie raniąc ich obojgu. 

On nigdy miał się o nie dowiedzieć o Danie i tym, jak go straciła. Charlotte miała pozwolić mu wrócić do Anglii i tęsknić za nim każdego dnia. Zakochiwała się w nim, ale nie tak jak w Danie. Ta pierwsza miłość nigdy w niej nie umarła. Nie sądziła, że to możliwe. Nie była w stanie skazać Draco na ten przedziwny trójkąt z nią i duchem przeszłości. Chciała, aby Draco był szczęśliwy, a Lotta nie mogła mu dać jego pełni. Zabijałaby go dzień po dniu. Nigdy więcej nie chciała patrzeć, jak kolejna bliska osoba umiera. Dlatego ona musiała zostać w Chicago, a on wrócić do Anglii, kiedy to wszystko się skończy. 

Nagle przypommiała sobie o X, porwaniu i reszcie powodów, dla których Draco powinien być w jej mieszkaniu, ale on zniknął. I to na jej życzenie. Lotta zerwała się na równe nogi i pobiegła po swoją różdżkę. Miał namiar. Wystarczyło powiedzieć zaklęcie i z łatwością odnalazłaby Brytyjczyka w tym kilku milionowym mieście. Musiała go przeprosić i jasno postawić sprawę ich dalszej relacji. Mieli znów przejść do profesjonalizmu, chociaż nie wiedziała czy to jeszcze możliwe. Musieli spróbować. Przynajmniej przez te ostatnie dni. 

Charlotte wyszeptała odpowiednią inkantację, ale przed jej oczami nie pojawiły się żadne współrzędne. Spróbowała kolejny raz, następny i znowu, ale nic się nie zmieniło. To nie magia zawiodła. Ktoś musiał zdjąć z niego urok, albo zrobić coś znacznie gorszego. 

***

Wydawało mu się, że minęły tygodnie zanim się ocknął. Całe ciało było zesztywniałe, usta zakneblowane taśmą, a na nadgarstkach czuł silny uścisk. Jego ręce i nogi zostały przytwierdzone do niewygodnego siedziska. Powoli uchylił powieki, które wciąż były ciężkie. Zamrugał dwa razy, przyzwyczajając się do światła. Był w pokoju pełnym lamp i urządzeń z migoczącymi światełkami. Draco ostrożnie przeniósł wzrok na swoje ręce. Jego nadgarstki były skrępowane skórzanym paskiem, a rękawy koszuli wywinięte tuż ponad łokciem. W zgięciu przedramienia wbito mu igłę. To było to samo miejsce, co u Miguella i de Gaulle'a. Oni też mieli tam ślady po wkłuciach i Draco właśnie w brutalny sposób dowiedział się, jak powstały. Pojął, że trafił w oślizgłe ręce X. Nie rozumiał tylko, jak do tego doszło. Przecież on tylko wyszedł z jej mieszkania, a potem…

— Wybacz, mój drogi, to chłodne przywitanie, ale rozumiesz, że nie dałeś mi wyboru. — Usłyszał nieznajomy mu męski głos. Był niski i lodowato zimny. Budził w nim grozę. — Zaszyłeś się tym mieszkaniu z tą aurorką i nie chciałeś wychodzić. To dopiero mnie zawdzięczasz tę wycieczkę. Przyznaj, że świstoklik w postaci listu twojej matki był genialnym posunięciem.

Draco wierzgnął, słysząc jak mówi o Narcyzie. Wcześniej wyczuł, że z jej listem było coś nie tak, ale nie przypuszczał, że to pułapka. 

— Potraktuję to jako nieme potwierdzenie. — Porywacz zaśmiał się gardłowo. 

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum