VII

112 9 11
                                    

Arystokrata, w odróżnieniu od młodej aurorki, nie był w stanie zmrużyć oka. Od ponad dwóch godzin przyglądał się śpiącej dziewczynie i wsłuchiwał w jej miarowy oddech. Nagle Charlotte gwałtownie się skuliła, po czym wyszeptała jakieś niezrozumiałe słowa.

Koszmar.

Poczuł coś na kształt współczucia. Sam także nie śnił innych snów od bardzo dawna. Był to główny powód jego bezsenności. Bał się zasnąć, gdyż za każdym razem w jego głowie pojawiały się kolejne obrazy, o których on tak bardzo chciał zapomnieć. Jednak był tylko człowiekiem mającym ludzkie potrzeby. Półgodzinny odpoczynek, dodatkowo wymuszony eliksirem, to mimo wszystko zbyt mało, aby jakoś przetrwać cały dzień. Bezszelestnie wstał z łóżka i udał się do sąsiedniego pokoju. Nałożył na niego zaklęcie wyciszające. Sprawnie transmutował stojący fotel w wygodną kanapę i udał się na spoczynek, pozwalając ciężkim powiekom opaść.

Malfoy Manor. Jadalnia. Śmierciożercy. Strach. Czarny Pan. Przerażający śmiech. Błagania Charity Burbage. Zielony Błysk. Pustka jej oczu. Oślizgły zielony wąż.

Krzyczał przez kilka minut, zanim zrozumiał, że to on jest źródłem przeraźliwego wrzasku. Ukrył głowę w kolanach. Cały drżąc, kołysał się tak długo, aż udało mu się całkowicie uspokoić. W końcu usiadł na brzegu sofy, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł spoconą twarz. Jak bardzo by się starał, to zawsze kończyło się tak samo. Spojrzał na srebrny zegarek, będący jednym z prezentów od matki. Tym razem dwie godziny powinny mu wystarczyć. Musiał wrócić do normalnego życia. Chwycił za hotelowy telefon, leżący na sekretarzyku i zamówił lunch dla dwojga, który zgodnie z jego zaleceniem powinien znaleźć za pół godziny przed drzwiami apartamentu. Sam zaś postanowił wziąć kolejny prysznic. Jak najciszej umiał, przemknął przez sypialnię do dużej łazienki.

Po drodze zauważył, że Charlotte kolejny raz zmieniła pozycję, lecz wydawała się spokojniejsza niż wtedy, kiedy ją opuszczał. Uśmiechnął się lekko i bezdźwięcznie zamknął za sobą drzwi. Po raz kolejny wygłuszył pomieszczenie i wziął zimny prysznic. Chciał się pobudzić. Cóż, dwie godziny snu to dalej było zbyt mało, a on potrzebował trzeźwo spojrzeć na swoją sytuację.

Czy przerażało go czyhające na horyzoncie spotkanie? Raczej nie. Czy był pewien, że wyjdzie z niego cało? Zdecydowanie nie. Czy potrafił zaufać młodej aurorce? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Z domu wyciągnął wiele życiowych lekcji, w tym tę, aby nigdy na nikim nie polegać. Jedyną osobą, na którą mógł się zdać, był on sam. Tym razem, czy chciał czy nie, musiał powierzyć swoje życie w umiejętności Amerykańskiego Magicznego Kongresu. Ta myśl nie była w żadnym procencie pocieszająca.

Wychodząc z łazienki, jego oczy automatycznie odszukały Charlotte. Tym razem wręcz konwulsyjnie rzucała się na materacu, wydając z siebie stłumione jęki. Ostrożnie zbliżył się do czarnowłosej z zamiarem uwolnienia jej z dręczącego koszmaru. Oddychała spazmatycznie, a czoło pokryła rosa potu. Wyciągnął do niej rękę...

— Dan, nie! — ryknęła głośno.

Draco zatrzymał dłoń w połowie drogi. Nie wiedział, czy obudzenie dziewczyny to na pewno dobry pomysł, ale kiedy usłyszał jej kolejny krzyk, był pewien, że powinien to zrobić.

***

Ze snu wyrwało ją lekkie szturchnięcie w ramię. Wyprostowała się jak struna, mocniej ścisnęła różdżkę i spojrzała automatycznie w lewo gotowa do ataku. Gdy dostrzegła lekko zszokowaną twarz arystokraty, opuściła nieznacznie magiczny artefakt, ale profilaktycznie dalej trzymała go w ręce.

— Czego mnie budzisz, Malfoy — zaczęła zaspanym głosem.

Czuła, że jest cała mokra od potu. Wiedziała, co jest tego przyczyną. Dawno już o nim nie śniła i prawie zapomniała z czym wiązały się te koszmary. Prawie.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now