XIII

86 6 5
                                    

Nikt w zatłoczonym Ragtime nie dostrzegł, jak masywne drzwi nieznacznie się uchyliły. Delikatny powiew wiatru wdarł do środka wraz z dwójką ukrytych czarodziejów. Charlotte i Benedict zwinnie przedzierali się między stolikami, aby dotrzeć do tego najbardziej oddalonego. Od zewnętrznego świata dzieliła ich przezroczysta, przenikliwie zimna błona, która oblepiła ich w całości. Ulepszony kameleon nie tylko czynił ich niewidocznymi, ale także maskował ich zapach i wygłuszał wszelkie wydawane dźwięki. Bez wątpienia należał do najskuteczniejszych zaklęć śledzących, co nie oznaczało, że nie miał wad. Bowiem za jego precyzję płaciło się wysoką cenę. Chwilowe zastosowanie nie zostawiało śladów, jednak długotrwałe utrzymywanie zaklęcia stopniowo pozbawiało mocy. Potęgowało uczucie wszechogarniającego chłodu, powoli paraliżując skostniałe ciało. Jego nadużycie było skrajnie niebezpieczne i pozbawiło już życia kilku znacznie bardziej doświadczonych czarodziejów.

Davids i Ferguson uważnie przysłuchiwali się całej trójce, po kolei wyłapując kolejne niezwykle istotne szczegóły. Stevens był cwańszy niż zakładali i z pewnością o wiele mniej uczciwy niż sam utrzymywał. Niestety, nielegalne posiadanie veritaserum to wciąż było zbyt mało, aby zapewnić mu wieloletnią odsiadkę. Szef Biura Aurorów z zapartym tchem śledził zachowanie Brytyjczyka, obawiając się kolejnej porażki. Tym razem Malfoy bezbłędnie wywiązywał się z powierzonego zadania. Bez zająknięcia okłamał porywaczy, utrzymując ich w fałszywym przekonaniu o jego poczynaniach. Amerykanin odetchnął z ulgą, jednak wciąż nie tracił czujności.

Benedict przez cały czas nie miał pewności, czy i gdzie nastąpi porwanie, dlatego przygotował się na kilka opcji. Obstawił Ragtime. Nie tylko wewnątrz, gdzie ukryci pod wielosokiem aurorzy czekali w gotowości, ale zajął także obszar lokalu w promieniu trzystu metrów. Czarodzieje czyhali ukryci w niemagicznych samochodach, czy na dachach sąsiadujących kamienic, skąd obserwowali i raportowali o poczynaniach. Benedict Davids był wybornym strategiem, co niejednokrotnie już odwadniał. Tym razem nie miało być inaczej.

Gdy tylko usłyszał o statku, porozumiewawczo kiwnął do Lotty, która dotychczas wraz z czarodziejem skrupulatnie utrzymywała niewidzialną barierę. Bez zbędnych słów zrozumiała, że na czas w którym Benedict poinformuje pozostałych aurorów o nadchodzącej zmianie planów, będzie musiała sama podtrzymać maskujące zaklęcie. Maksymalnie skupiła się na powierzonym zadaniu, próbując ignorować narastające uczucie odrętwienia.

— Skierować się do portu i zająć bezpieczne pozycje. Utrzymywać pełen kamuflaż. Jakby nikogo tam nie było — zwrócił się do geparda, który miał przedstawić wiadomość pierwszej grupie. Bez przedłużania wyczarował następnego duchowego opiekuna, aby ten przekazał informacje pozostałej części.

— Śledzić Browna i Stevensa. Pierwszy oddział — skierował polecenie do czarodziejów w niemagicznych pojazdach — mają mieć was na ogonie. Nie ważne czy się teleportują, czy wybiorą niemagiczne metody. Drugi, obserwujecie ich z góry z zachowaniem środków ostrożności. Macie być ich cieniem, którego nie da się dostrzec. Cały czas o krok za nimi i w pełnej gotowości.

Kiedy tylko jasna struga opuściła jego różdżkę, natychmiast wyszeptał zmodyfikowana inkantację kameleona, by odciążyć czarownicę, która z ledwością podtrzymywała czar.

— Chodź, musimy się deportować w bezpiecznym miejscu.

Benedict złapał za dygoczącą z zimna dłoń Charlotte. Ciało dziewczyny powoli zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa, jednak ona nie miała zamiaru tego pokazać. Musiała być najlepsza, a obecność samego szefa dodawała jej motywacji. Dlatego mimo odrętwienia mięśni i tępego bólu głowy bez zająknięcia podążyła tuż za Benedictem.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now