XIV

76 6 12
                                    

Gęsie pióro było nasiąknięte granatowym atramentem. Draco chwycił pewnie za dudkę i uczynił to, czego oczekiwali od niego zarówno porywacze jak i sam szef Biura Aurorów. To jednak nie wystarczyło. Do zapieczętowania swojego losu musiał zrobić coś jeszcze.

Sanctimonia vincet semper* — wyszeptał.

Na pożółkłym pergaminie, tuż nad jego wyćwiczonym podpisem zaczął formować się rodowy herb. Czarnozieloną tarczę otaczały strzeliste włócznie, wokół których wiły się gotowe do ataku węże. Na samym środku skrzyła się litera M, pod którą widniało zawołanie klanu Malfoy'ów. Równie przebrzmiałe, jak reszta dumnych haseł. Równie fałszywe, jak wszystkie arystokratyczne idee. Równie zgniłe, jak cała jego spuścizna.

Poczuł ukłucie wstydu. Przestraszył się, że Charlotte usłyszała — a co gorsza — zrozumiała, co właśnie powiedział. Kim wtedy stałby się w jej oczach? Przecież dla niej już i tak był tylko zwykłym poplecznikiem Czarnego Pana, a takich można się jedynie bać lub nimi gardzić. Nie trudno było się domyślić, co sądziła o nim odważna aurorka, zaś obrzydliwe słowa jedynie fundamentowały jej niepochlebną opinię. Tylko dlaczego tak bardzo zależało mu na jej zdaniu? Przecież znikną ze swojego życia, kiedy tylko ta cała farsa dobiegnie końca...

Z zamyślenia wyrwał go gardłowy rechot Browna, który z nieukrytą satysfakcją zacierał tłuste ręce. Stevens zdążył już ukryć kłamliwy kontrakt w wewnętrznej kieszeni tweedowej marynarki. Obaj spojrzeli na Brytyjczyka z wyższością. Nie musieli się już przed nim korzyć. Teraz to młody czarodziej miał wić się u ich stóp, niczym gad na jego kosztownym sygnecie.

Expelliamus! — ryknął Stevens, wytrącając różdżkę z ręki Malfoy'a.

Draco automatycznie przestąpił krok do tyłu, przyjmując obronną postawę, choć bez swojego artefaktu był całkowicie bezradny. Czuł, że czeka go teraz najbardziej nieprzyjemna część przedstawienia. Cholernej prowokacji, w której to na niego spadła cała czarna robota. Cóż, mógł jedynie żywić nadzieję, że porywacze nie byli tacy mściwi, na jakich wyglądali, a Charlotte i Benedict zatrzymają tę farsę w porę.

— Co to ma znaczyć? — Udał pełne zaskoczenie.

— Zmiana planów. — Wyszczerzył się Brown. — Zaraz zobaczysz, jak w Stanach traktuje się rozwydrzone bachory...

— Tylko się pospiesz i nie bij w tę jego śliczną buźkę — odparł spokojnie Stevens, kręcąc w dłoniach odebraną różdżką. — Do Londynu trzeba wysłać pamiątkową fotografię, a urocza mamuśka musiałaby rozpoznać na niej swojego synalka...

— Jeśli jeszcze raz wspomnisz o mojej matce, to zabiję cię gołymi rękoma!

Draco mocno zacisnął pięści. Może i był na straconej pozycji, ale czemu na Salazara miał przyjąć wszystkie ciosy niczym pieprzony worek treningowy? Nikt nie zabronił mu się bronić, albo przynajmniej nie zakazał tego bezpośrednio. Wiedział, że jego postawa jedynie rozjuszy czarodziejów, ale w tamtej chwili było to dla niego nieistotne. Zawsze kiedy chodziło o Narcyzę, reszta traciła znaczenie.

— Słyszysz, szefie, on nam grozi. Nieładnie. Oj, bardzo nieładnie... — Zacmokał Brown. — Jaką paskudną klątwą potraktuję cię w pierwszej kolejności? Jakieś sugestie, szefie?

Napastnik przestąpił krok w kierunku Dracona, który natychmiast założył podwójną gardę. John Brown roześmiał się złowrogo i wycelował wprost w młodzieńca. Chłopak momentalnie otrzeźwiał. Co, na przeklętego Gryfindora, wyprawiał i przede wszystkim, gdzie do cholery byli aurorzy? Widzieli i słyszeli już dostatecznie dużo, aby posłać ich w diabły. Rozejrzał się wokół siebie, ale w kontenerze nie dostrzegł nikogo oprócz swoich przyszłych oprawców. Zaczął szczerze wątpić, że ma jakieś szanse na ratunek. Matka nie miała środków na zapłatę okupu. Nawet jeśli sprzedałaby Malfoy Manor wraz całym dobytkiem, to było wciąż zbyt mało. Nie uwolniliby go. Zbyt dużo wiedział. Z pewnością nie szczędziliby mu bólu, zanim w końcu okazaliby litość i wyrzucili jego truchło w ciemną toń Atlantyku. Zgadzając się na tę samobójczą misję, sam podpisał na siebie wyrok. Na wszystkie skarby Slytherina, nie tak wyobrażał sobie swój koniec.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now