XXVI

79 4 6
                                    

Szklana skrzynka wciąż buczała, kiedy wrócił z łazienki. Nawet nie próbował jej wyłączyć. Choć coraz bardziej oswajał się z mugolską technologią, to dalej było mu z nią na bakier. Póki dźwięki urządzenia nie budziły Charlotte, i jemu to nie przeszkadzało.

Przysiadł na szerokim parapecie i spojrzał na miasto skąpane w neonowych szyldach i rozmazanych światłach pędzących samochodów. Chicago nigdy nie spało. Tak jak on.

Potarł zmęczone powieki. Może powinien się zgodzić na tę sosnową herbatę? Lotta chciała mu ją niemal wcisnąć do kolacji, ale jakoś zdołał ją od tego odwieść, mówiąc, że i od niej nie chce się zbyt szybko uzależnić. To była prawda. A przynajmniej jej część.

Draco zwyczajnie nie mógł dziś zasnąć. Jej obecność w ciasnym salonie uniemożliwiała Draconowi rzucenie wygłuszających barier. Ostatnie sześć godzin powinno mu wystarczyć. O kolejną noc postanowił martwić się jutro. Może wyciszy jej ciasną łazienkę? Albo mikroskopijny schowek tuż obok? Pokręcił lekko głową, starając odgonić natarczywe myśli. To był jego jutrzejszy problem, dziś miał inne plany.

Wyciągnął zza fotela karton z aktami sprawy i zaczął czytać. Do znudzenia wgapiał się w raporty, szczegółowe protokoły i ruchome fotografie. Właśnie przeglądał jedną z nich, kiedy na dłoni Laurenta dostrzegł coś znajomego. Zmrużył powieki i zerknął jeszcze raz, a potem drugi, lecz tylko się upewnił, że na serdecznym palcu nosił niemal identyczny sygnet, jak jego własny.

To była niezwykle cenna rodzina pamiątka Blacków, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Andromeda została wyklęta, Bella nie miała dzieci * i właśnie dlatego wężowy pierścień trafił do Narcyzy. Zaś Draco otrzymał go od matki w dniu dwunastych urodzin. Jeśli miałby wierzyć pogłoskom, sygnet należał do samego Salazara Slytherina. Draco szczerze w to wątpił. Jego krewni mieli w zwyczaju ubarwiać historię, tworząc własną legendę Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków. Aż prychnął pod nosem. Od lat bawiło go pompatyczne określenie, nijak pasujące do plugawego zachowania jego czystokrywistych przodków. Blackowie zwykli przekłamywać rzeczywistość, jednak ten przeklęty sygnet na palcu francuza budził w nim wątpliwości.

Chwycił za luźną kartkę papieru i na jej odwrocie zapisał swoje spostrzeżenie. Przypiął ją do tablicy, a następnie czerwoną nitką połączył ród Blacków i de Gaulle'ów. Może nie powinni szukać u Malfoy'ów francuskich korzeni, a skupić się na Laurencie i jego związku z pamiątką rodzinną Blacków?

Na gwałt potrzebował drzewa genealogicznego paryskiego arystokraty, jednak Benedict wciąż go nie przesłał. Czy szef Biura Aurorów mógł być cholerną wtyką X? Charlotte ostro temu zaprzeczyła, ale kilka faktów świadczyło na jego niekorzyść. Oprócz celowego — czy też nie — opóźnienia, Brytyjczyka intrygowało go coś jeszcze. Draco nie rozumiał, dlaczego Davids osobiście zaangażował się akurat w jego sprawę i — mimo swoich zobowiązań względem Przewodniczącego Kongresu — dalej im pomagał? Nie miał istotniejszych zadań? Co w tej sprawie mogło być ważniejszego od MACUSA'y?

Automatycznie spojrzał na Charlotte. Czyżby ona? Nie... Davids nie mógłby... Przecież to jego podwładna... A może Benedicta też omotała? Może — tak jak Draco — nie mógł przestać o niej myśleć? Draco był pewien, że jeśliby śnił, to tylko o niej. Czy szpakowaty auror mógł czuć to samo? Cóż, nawet jeśli tak, to Lotta zdawała się tego nie odwzajemniać. Dla niej był tylko szefem, może nawet kimś na kształt przyjaciela, nikim więcej. Ta myśl go uspokoiła. Odłożył dokumenty do kartonu i przysiadł na parapecie. Podziwiał wschód słońca, zastanawiając się, czy pewnego dnia Charlotte usiądzie obok niego, a on będzie mógł zamknąć jej ramiona w czułym uścisku.

***

Obudził ją intensywny aromat palonych ziaren kawy. Otwarła leniwie jedno oko, orientując się, że leży na kanapie. Cóż, zapewne zasnęła jeszcze podczas seansu. Mogłaby przysiąc, że koc był przewieszony przez oparcie, a jednak teraz przyjemnie otulał jej ciało. To musiała być sprawka Draco. Właśnie, Draco, który teraz krzątał się po jej kuchni i parzył... kawę. A on — do cholery — nie mógł pić kawy!

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyKde žijí příběhy. Začni objevovat