XXIV

120 6 19
                                    

Strugi gorącej wody padały na twarz Charlotte, mieszając się ze łzami. Buczenie wentylatora zagłuszało cichy szloch. Tu, w zaparowanej łazience, coś w niej pękło. Któryż to już raz? Była zbyt słaba. Zbyt wrażliwa. Zbyt samotna...

To wyobcowanie miało być jej karą. Jedną z wielu, które na siebie nałożyła. Pogodziła się z tym, że już nigdy nie pokocha, bo nikt nie mógł równać się z jej utraconą miłością. Nie należało się jej sielskie życie, w którym gdzieś na prowincji z gromadką dzieci i siwiejącym Danielem spędzałaby leniwe wieczory na werandzie. Z bólem serca zaakceptowała to, że nigdy nie zostanie matką, choć pragnęła tego najbardziej na świecie. Skazała się na te puste życie, bo i na nic więcej nie zasługiwała. Za śmierć należała się jedynie śmierć.

Swój koniec musiała jednak przesunąć w czasie, bo nie tylko ona była coś winna temu światu. Wegetowała tylko po to, by zabić morderców Dana. To był jej jedyny cel. Nie zastanawiała się, co będzie potem. To nie miało już żadnego znaczenia. Równie dobrze mogła oddać dementorom duszę, jak też ich wyręczyć. Nie myślała, jak umrze, bo i niczego po sobie nie zostawiała. Nie miała przyjaciół czy rodziny, która zapłakałaby nad jej grobem. Może Benedict od czasu do czasu zajrzałby na cmentarz, przyniósł świeże kwiaty i powspominał stare czasy, ale potem wróciłby znów do kongresowej rzeczywistości. Sentymenty to nigdy nie była jego bajka. Czy z Draco byłoby podobnie? Czy odczułby jej stratę, a może zdążyłby już dawno zapomnieć o niestabilnej emocjonalnie pozorantce?

Za to Lotta była pewna, że już nigdy nie będzie w stanie wyrzucić go z głowy. Zbyt mocno przypominał jej Dana. Im dłużej ze sobą przebywali, tym dostrzegała w nim więcej bliźniaczych cech, czy chociażby zachowań. Daniel też zostawiał naczynia na podłodze, przez co kubki regularnie traciły uszka. No i ten zawadiacki uśmiech. Jej Dan śmiał się podobnie, ale Draconowi brakowało tego charakterystycznego dołeczka w brodzie. Podobieństw było znacznie więcej, przez co coraz trudniej było jej przebywać w towarzystwie czarodzieja.

A co jeśli Anglik był boską karą za śmierć Daniela? Okrutnym dowcipem niebios, przez który aurorka nie potrafiła opanować płynących łez. Czy bogowie mogli być aż tak mściwi? A może to królestwo piekieł złośliwie igrało z jej życia? Cóż, nic nie szkodziło im chwilę poczekać. Przecież koniec końców i tak do nich trafi.

Lotta otarła wilgotne ciało i narzuciła na siebie szlafrok. Niezauważona czmychnęła do swojej sypialni. Nawet nie pożyczyła Brytyjczykowi dobrej nocy, bo czuła w kościach, że to nie będzie jedna z nich.

***

Nie potrafiła zasnąć. W głowie wciąż odtwarzała moment zabójstwa. Pamiętała spojrzenie Daniela, gdy morderca zastąpił im drogę. Mieszanka szoku i przerażenia. A potem, w ułamku sekundy te błękitne oczy nie mówiły już nic. Zaklęcie ugodziło go prosto w serce. Nim bezwładne ciało upadło na zimną posadzkę, zabójca zniknął z dźwiękiem teleportacji. Nie zdążyła nawet przyjrzeć się detalom jego zamaskowanej twarzy. Zapamiętała jedynie ten przeklęty uśmiech szaleńca, który przed chwilą odebrał jej wszystko, co było dla niej ważne.

Charlotte mocno zacisnęła powieki i pokręciła głową, jakby próbowała odgonić nękające wspomnienia. Nie działało. Przez lata wypróbowała już prawie każdy sposób, jednak nic nie pozwalało zapomnieć. Alkohol potęgował w niej uczucie bezsilności, z kolei narkotyki wywoływały te diabelskie majaki, po których próbowała dojść do siebie przez kilka dobrych dni. Dopiero w naparach nasennych znalazła równie chwilowe, co fałszywe uczucie spokoju, lecz to musiało jej wystarczyć. I tym razem postanowiła poszukać w nich ratunku.

Po cichu wygrzebała się z pościeli. Przez szczelinę w drzwiach nie dobiegało żadne światło. Draco spał i tak powinno zostać. Spod poduszki wyciągnęła swoją różdkę i narzuciła na siebie zaklęcia wygłuszające. Ostrożnie wstała z łóżka, po czym wyślizgnęła się z sypialni.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now