I

570 17 12
                                    

Wewnątrz unosił się wyrazisty zapach orzecha laskowego i prażonych migdałów z nutą jęczmienia. Amerykańska whisky, choć pachniała kusząco, nie umywała się do woni Ognistej. Intensywny aromat torfu, dymu ogniska przełamany świeżym jabłkiem, przywoływał wspomnienie Anglii. Choć był w Chicago od zaledwie kilku godzin, zdążył już parę razy zatęsknić za Londynem, w którym zamieszkał od czasu zakończenia wojny. Szybko odgonił na bok ckliwe myśli. Przyjechał tu w konkretnym celu i tylko na nim powinien się skupić.

W restauracji panował delikatny półmrok. Światło jarzeniówek odbijało się od pokrytych drewnianą boazerią ścian, tworząc aurę tajemniczości. Między ceglanymi filarami stały hebanowe stoły z wysokimi skórzanymi hokerami, zaś przy ścianach ulokowano półokrągłe pikowane kanapy z ciemnymi ławami. Miejsce miało w sobie elegancję i szyk, co od razu przypadło do jego wyszukanego gustu.

Szedł pewnym krokiem w stronę oddalonego od pozostałych stolika, przy którym siedziało dwóch mężczyzn w eleganckich garniturach. Na jego widok panowie od razu wstali z krzeseł i silnym uściskiem dłoni przywitali się z nowo przybyłym.  Wężowy sygnet słabo błysnął w wątłym świetle lamp. Po wymienieniu uprzejmości, Anglik zajął wolne miejsce naprzeciw towarzyszy i niespiesznie podniósł na nich swój wzrok.

— Który z panów to Brookstone?

— Niestety szef nie mógł dziś zjawić się osobiście. Dał nam swoje pełnomocnictwo. — Brodaty mężczyzna wręczył młodemu czarodziejowi pożółky pergamin.

Blondyn, nieco zaskoczony, dokładnie go przeczytał. Spodziewał się Brookstone'a, a nie jego dwóch pachołków.

— Ja nazywam się Eric Stevens — ciągnął szczupły, nieco przygarbiony czarodziej — a to John Brown. Dziękujemy, że zgodził się pan z nami spotkać, panie Malfoy.

— Mam nadzieję, że nie będę żałował straconego czasu. — Głos był równie zimny jak jego spojrzenie.

— Czego się pan napije?

Tym razem usłyszał chrapowaty szept łysiejącego, otyłego czarodzieja, ledwo mieszczącego się na krześle. Brown uważał, że każda ważna decyzja musiała być zakrapiana alkoholem, a przynajmniej taka, dzięki której resztę życia spędzi pławiąc się w luksusie.

— Cóż, będę musiał zadowolić się mugolską whisky — odparł, lekko prychając.

Drugi z mężczyzn przywołał kelnera, który w momencie znalazł się przy ich stoliku. Wyjął notes i w oczekiwaniu na przyjęcie zamówienia, przyjrzał się siedzącej trójce. Dwóch spośród nich widywał tutaj regularnie, w tym samym stoliku załatwiali swoje — jak się domyślał — brudne interesy, lecz jasnowłosego nigdy wcześniej nie spotkał.

— Poproszę trzy szklanki Jack Daniel's Rye z lodem.

— Dla mnie bez lodu — odrzekł surowo najmłodszy z całego towarzystwa. — Nie rozumiem, czemu wy, Amerykanie, ekscytujecie się piciem rozwodnionej whisky.

Kelner zapisał coś w swym kajecie i w pośpiechu odszedł od stolika. Ragtime był jednym z najdroższych lokali w tej części Chicago. Często spotykał tu zbyt pewnych siebie klientów, przez co zdążył się przyzwyczaić do ich opryskliwości. Domyślał się, że po wymagającym Angliku, nie będzie można się spodziewać niczego innego.

Gdy na stoliku pojawiły się zamówione trunki, a obsługa zniknęła z pola widzenia, Brown wrócił do rozmowy, nachylając się nad stolikiem.

— Nie spodziewałem się, że tak szybko uda się panu z nami spotkać. Jesteśmy bardzo wdzięczni, za poświęcenie nam jakże cennego czasu...

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz