V

127 9 5
                                    

Draco cały zesztywniał. Informacja o wysokim ryzyku porwania nie była tym, o czym chciał usłyszeć z samego rana. Cóż, nie chciał o tym usłyszeć kiedykolwiek. Wstał z krzesła i zaczął nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. Charlotte natychmiast odskoczyła, mierząc w niego swoją różdżką. Malfoy nawet nie zareagował. Myślami był bardzo daleko stąd. Już wczoraj miał przeczucie, że ta dwójka może mieć coś za uszami, ale nie przypuszczał, że byli zdolni do uprowadzenia. Nie miał wyboru. Choć naprawdę tego nie chciał, to dla swojego dobra, musiał pójść na ten układ.

— Będę współpracował — odrzekł w końcu i wrócił na skórzany fotel.

Charlotte dalej czujnie go obserwowała.

— Dobrze to słyszeć, panie Malfoy. — Benedict uśmiechnął się lekko. — Proszę nam dokładnie opisać wczorajsze spotkanie. Zaczynając od tego, czemu zaczęło się przed ustalonym czasem.

— Dostałem informację o przesunięciu spotkania...

— Niczego takiego nie mieliśmy w aktach. — Aurorka rzuciła mu nieufne spojrzenie. — Nie kręć, Malfoy.

— Ach, daj mi skończyć. Zawsze jesteś taka narwana? — Westchnął, a Charlotte puściła mu nienawistne spojrzenie. — Nie korespondowaliśmy tylko przez sowy. Niekiedy dostawałem od nich wiadomości mugolską pocztą, aż pewnego razu otrzymałem paczkę z cholernym urządzeniem, do pisania krótkich wiadomości i rozmów na odległość. Z resztą mam je w pokoju hotelowym, kiedy będę mógł tam wrócić, mogę to udowodnić. Te listy w jakiś dziwny sposób tam pozostają.

— Nie zorientowałeś się wtedy, że ten interes jest podejrzany? — Prychnęła ciemnowłosa.

— Brookstone cenił sobie prywatność i ja również, więc było mi to nawet na rękę. Gdzieś z tyłu głowy miałem to, że moje sowy mogą po drodze zahaczać o Ministerstwo i jak widać się nie pomyliłem — tłumaczył, nie ukrywając zdenerwowania.

— Dobrze, panie Malfoy. Będziemy chcieli zarekwirować to niemagiczne urządzenie. Proszę teraz opowiedzieć o wizycie w Ragtime. — Benedict zaczął notować zeznania czarodzieja samopiszącym piórem.

— Cóż, Stevens i ten drugi oświadczyli mi, że towar czeka gotowy w porcie. Pewnie oczekiwali zapłaty, ale ja potrafię dbać o swoje interesy...

Aurorka uśmiechnęła się kąśliwie, co nie uszło uwadze Dracona. Teraz ona wyprowadzała go z równowagi.

— ...kontynuując, powiedziałem im, że najpierw muszę zobaczyć towar. Wtedy oni wykręcili się późną porą i umówiliśmy się wstępnie na dzisiaj na piętnastą. Resztę mieli mi wysłać na to urządzenie, które dostałem od Brookstone'a.

— To śmierdzi na kilometr, Davids — zauważyła młoda czarownica. — Ale chyba wiem, czemu nie porwali go wczoraj...

— Co podejrzewasz? — Benedict splótł palce i oparł na nich brodę. Ledwo trzymał się na nogach.

— Chcieli zarobić dwa razy — powiedziała śmiało. — Najpierw Malfoy miał im zapłacić za towar, a później na jego rodzinie wymusiliby okup, tak jak to było w przypadku tego Francuza. Tylko pojawił się jeden problem...

— ...nie byłem skory do płacenia — wtrącił Brytyjczyk, który siedział wyprostowany jak struna. — Czyli najprawdopodobniej będą chcieli uprowadzić mnie dzisiaj. Jak wysoki okup chcieli ostatnim razem?

— Pięć milionów galeonów — odparł spokojnie Benedict.

Blondyn nieznacznie drgnął. Jego skrytka nie była całkowicie pusta, ale taka kwota już od pewnego czasu była dla niego zwyczajnie niedostępna. Nie miał innej opcji, jak po prostu przystać na wszystko, co zaproponuje szef Biura Aurorów, inaczej najprawdopodobniej skończyłby dużo gorzej.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora