trzydziesty trzeci

Start from the beginning
                                    

— Dam ci pięć minut — słyszę nagle. — W zamian za to masz mi obiecać, że po tym dasz mi spokój.

Nawet nie zauważyłem, kiedy się do mnie przysiadła. Odsuwam dłonie od twarzy i na nią patrzę. Siedzi jakieś pół metra ode mnie. Przysunęła zgięte nogi w stronę ciała i obejmuje je rękoma. Jej włosy rozwiewają się w każdą stronę przez morską bryzę, a wzrok ma wbity w horyzont. Jej poliki w dalszym ciągu są charakterystycznie czerwone ze złości. I pomimo tego, że jest całkowicie ciemno, ona błyszczy jak najjaśniejsza gwiazda.

Biorę głęboki wdech, starając się zebrać myśli. W ogóle nie spodziewałem się tego, że będzie skora do rozmowy, a więc nie przemyślałem dokładnie co jej powiedzieć. W końcu decyduję się więc zacząć od samego początku.

— Nigdy nie powiedziałem nikomu, że go kocham — wypalam, wbijając wzrok w taflę wody. — Nikomu. Nawet swojej mamie. Byłaś pierwsza. — Fale uderzają delikatnie o brzeg, a w oddali słychać radosne krzyki pijanych nastolatków. — Dopóki cię nie poznałem byłem pewien, że nie jestem zdolny do miłości. Żyłem w przekonaniu, że mój ojciec za bardzo mnie zniszczył, żebym mógł kochać.

Na chwilę przerywam. Spoglądam na nią ukradkiem i nagle zdaję sobie sprawę z tego, że patrzy prosto na mnie. Mam wrażenie, że wyraz jej twarzy jest o ułamek mniej wściekły, a zamiast tego pojawia się na nim cień ciekawości.

Nigdy nie rozmawiałem z Julią o moim ojcu. Cóż, prawdę powiedziawszy nie rozmawiałem o nim z nikim. Sam jego pogrzeb pamiętam jak przez mgłę. Nie pojawiło się na nim wiele ludzi, a jedyną osobą, która płakała, była moja mama. Trzymała się za ciążowy brzuch i cicho łkała. Nie mogłem jednak wyzbyć się dziwnego wrażenia, że były to łzy ulgi. Pamiętam, jak położyłem czerwoną różę na chłodnym, ciemnoszarym marmurze. Ryan nie przyszedł. Od czasu pogrzebu nie mówiliśmy o nim nigdy. Nie świętowaliśmy rocznicy jego śmierci czy urodzin, a jego osoba stała się w naszej rodzinie tematem tabu. Zaczęliśmy żyć tak, jakby nigdy go z nami nie było, chociaż za życia zdołał całkowicie i bezpowrotnie przejąć nasze ciała i umysły. Za to nienawidziłem go całym sercem i nienawidzę nadal.

— Mój ojciec był tyranem — wyjaśniam. — Bił mamę odkąd tylko pamiętam. Mnie i Ryana też, chociaż on akurat bardzo szybko nauczył się mu oddawać. Ale mama była słabsza i mniejsza. W ciągu dnia ją bił, a nocami gwałcił. Wiesz, tak w akcie zgody — prycham. — Straciła przez niego dwukrotnie ciążę.

Zaciskam oczy, żeby nie wypuścić z nich łez. Do tej pory byłem przekonany, że te myśli, które dusiłem w sobie przez całe dzieciństwo, nigdy nie przejdą mi przez gardło. I faktycznie, jest cholernie ciężko, ale daję radę, czym sam siebie zadziwiam. Z każdym wypowiadanym słowem wydaje się, jakby w jakiś niewytłumaczalny sposób ogromny kamień spadał z mojego serca.

— Ryan bronił mnie i mamy, jak tylko mógł. Ja za to nigdy nie zdobyłem się na to, żeby się mu postawić. Miałem tylko dziesięć lat, ale czułem się jak śmieć, bo przyzwalałem na to wszystko, co działo się u nas w domu. Z dnia na dzień jej siniaki robiły się coraz bardziej rozległe. Regularnie trafiała do szpitala, ale odmawiała pomocy oferowanej przez lekarzy. Chyba bała się, że jeżeli to zgłosi, to będzie jeszcze gorzej. Był naprawdę nieobliczalnym człowiekiem, wiesz? — Drżącymi rękoma wyciągam z paczki papierosa. — A ja w pewnym momencie zrozumiałem, że prędzej czy później on ją zabije.

Spoglądam na Julię. Pojedyncza łza spływa po jej policzku. Wzrok ma wbity w morze, a usta zaciśnięte. Znam ją już zbyt dobrze i wiem, że jest bliska rozklejenia się.

— Nie mówię ci o tym wszystkim, żeby wywołać w tobie litość — tłumaczę pospiesznie. — Po prostu... To wszystko jest powiązane z tym, co powiem ci zaraz. Ale potrzebuję chwili, okej? — Unoszę papierosa ku górze, pokazując jej tym samym, że najpierw muszę zapalić.

TranscriptsWhere stories live. Discover now