dziesiąty

714 36 50
                                    


Przed nami okrągła dziesiątka!

To opowiadanie wprawdzie jest na wattpadzie od około 4 lat, ale rozpoczęłam je tak naprawdę niemalże miesiąc temu. Mimo to czuję się, jakby było ze mną już o wiele dłużej. Dziękuję wszystkim za wsparcie, słowa krytyki i kopy motywacji. Bez was by mnie tu nie było. ♥

Jestem bardzo dumna z transcripts, ale przede wszystkim z tego, że po tak długim czasie udało mi się przełamać i coś napisać. A już w ogóle, że to opublikowałam.

Psst! Przed przeczytaniem polecam wrócić na chwilę do rozdziału piątego, a konkretnie do fragmentu spotkania naszych głównych bohaterów na lotnisku z perspektywy Julii. W tym rozdziale wątek będzie wspomniany.  

Ten rozdział będzie też troszkę krótszy niż pozostałe, ale w taki sposób planowałam to od początku - ten rozdział będzie takim przerywnikiem. Planuję jeszcze około 15 dłuższych rozdziałów. Ale bez obaw, książka doczeka się kontynuacji.

Żeby już za długo nie przeciągać, zapraszam was do kolejnego rozdziału. 

~***~ 

19:32

Julia

Spędziliśmy w kawiarni dobre trzy godziny. Chociaż oczy same zamykają mi się ze zmęczenia, bez chwili zawahania zostałabym z nim tam jeszcze drugie tyle. 

Ukradkiem zawieszałam na nim wzrok, kiedy akurat patrzył w drugą stronę. Pomimo tego, że Emmett tak usilnie stara się kreować na pana "nic mnie nie obchodzi", w jego wyglądzie jest coś bardzo uspokajającego. Ma wyraźnie zaznaczone rysy twarzy; mimo to kiedy nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest obserwowany i nie marszczy twarzy w ten charakterystyczny dla niego sposób, wygląda bardzo łagodnie. Mogłabym godzinami tak na niego patrzeć. A jeszcze dłużej zatapiać się w jego oczach, które kolorem przypominają gorzką czekoladę. 

Przez ten czas spędzony na wspólnej pracy nad biologią zdążyłam zupełnie zapomnieć o tym, co nas otaczało: o Brunie, który co chwilę rzucał w naszą stronę wymowne spojrzenia, o wszystkich innych osobach w kawiarni. Nie pamiętałam już nawet o naszej burzliwej przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. 

Znacie te popularne, dwugwiazdkowe komedie romantyczne? Wszystkie z nich mają jeden wspólny element - główni bohaterowie nieoczekiwanie zdają sobie sprawę ze swoich uczuć, i jest to jak grom z jasnego nieba, którego nikt się nie spodziewał. To jak takie nagłe, silne uderzenie. Ale życie to nie film. Ze mną było zupełnie inaczej. Te uczucia pojawiały się już na samym początku, najpierw po cichu wkradając się do mojej głowy, potem co raz mocniej w niej dudniąc, pragnąc bycia okazanymi. Tłumiłam je w sobie przez bardzo długi czas. Walczyłam, jak tylko potrafiłam walczyć, żeby nie przyznać przed samą sobą, że nadal kocham pieprzonego Emmetta Harrisa. 

Dlaczego? Kojarzyło mi się to z osobistą przegraną. A zostałam zaprogramowana w taki sposób, żeby nigdy nie przegrywać. Tak więc z całych sił odpychałam od siebie te uczucia, co z kolei sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. Ale w każdym dylemacie moralnym w końcu przychodzi kolej na ostatni etap - akceptację. I siedząc w odległości kilku centymetrów od niego zdałam sobie sprawę, że jestem na tę akceptację gotowa. Nie mam zamiaru już dłużej udawać.  Przyzwolenie sobie na te uczucia powoduje, że z pleców spada mi przeogromny ciężar. W końcu jest mi lepiej, pierwszy raz od bardzo dawna. 

Być może pewnego dnia będę gotowa, żeby mu o tym powiedzieć. Na dzień dzisiejszy wystarczy mi jednak powiedzenie tego samej sobie, w myślach. To już połowa sukcesu. 

Na dworze zrobiło się już ciemno i zaczął padać śnieg. Nieoczekiwanie, kiedy już wszyscy byliśmy pewni, że nareszcie na dobre zawitała u nas wiosna. Emmett zaoferował mi więc podwiezienie pod dom. 

TranscriptsWhere stories live. Discover now