drugi

1.1K 68 56
                                    

JULIA

Zajęcia wydają się ciągnąć w nieskończoność.

Chcę spojrzeć na zegar, ale boję się podnieść wzroku. Nie chcę napotkać jego spojrzenia. Wbijam więc wzrok w zeszyt i udaję, że w skupieniu notuję informacje podawane przez panią Waterford. Muszę stąd wyjść, wymazać to z pamięci, poprosić o zmianę kursu. Może jeszcze nie jest na to za późno?

Ale to, że na niego nie patrzę, wcale mi w niczym nie pomaga. Zastanawiam się, czy się do mnie odezwie, chociaż się przywita, rzuci głupie "hej, jak leci?". Z jednej strony wcale tego nie chcę, ale myśl o tym, że mógłby coś powiedzieć, w nieopisany i nieco irytujący sposób mnie ekscytuje. Boże, on siedzi zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Czuję jego zapach. Papierosy i ta cholerna zielona choinka zapachowa, która jest nieodłączną częścią wyposażenia jego auta. Nadal pachnie tak samo. Przynajmniej to się nie zmieniło.

— Wiesz, to naprawdę niemądre — szepnęłam przez zaciśnięte zęby, podczas kiedy on w najlepsze bawił się w artystę. Za płótno służyła mu ściana budynku sali gimnastycznej Lincoln High School.

Rozejrzałam się po raz setny, aby upewnić się, że nikt nas nie obserwuje. Serce biło mi strasznie mocno. Chociaż nigdy bym tego przed nim nie przyznała, uwielbiałam uczucie adrenaliny, które towarzyszyło mi każdorazowo przy naszych nocnych spacerach. To było trochę jak narkotyk.

— Twoja kolej, mała! — wykrzyknął radośnie, wciskając mi w dłonie puszkę spreju. Uśmiechał się zawadiacko, a w jego oczach widziałam dzikie uradowanie.

— Nie ma mowy! — wyszeptałam, jednocześnie wykonując ręką znak, aby się uciszył. Byłam pewna, że lada chwila ktoś miał nas przyłapać. Jak bym się z tego wytłumaczyła mojemu tacie? — Poza tym...

— Wiesz, Julia — nagle mi przerwał. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i rzucił mi wymowne spojrzenie. — Nigdy nie zaczniesz tak naprawdę żyć, dopóki nie pozwolisz sobie wpuścić do życia trochę złości. A teraz daj z siebie wszystko, hm?

Nienawidziłam, kiedy miał rację. A miał ją zdecydowanie zbyt często. Westchnęłam, dodając sobie wewnętrznie otuchy i w końcu nacisnęłam na przycisk. Jak zahipnotyzowana patrzyłam, jak czerwona farba zaczęła wydobywać się z puszki.

Emmett Harris sprawiał, że mogłam być kimś innym. Mogłam zapomnieć o wyobrażeniu idealnej dziewczyny, które codziennie z ogromną ostrożnością kreowałam przed sobą i innymi. To właśnie przy nim odnajdywałam swoje nowe "ja". To było naprawdę wspaniałe uczucie. Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć.

Poczułam, że żyję.

— Ocena z tego referatu będzie odpowiadała za pięćdziesiąt procent waszej końcowej oceny z przedmiotu. Liczę więc na to, że wszyscy się do niego przyłożycie.

Momentalnie wyrywam się z wiru słodkogorzkich wspomnień. Karcę się za to w myślach. Faktycznie wypadałoby bardziej uważać na zajęciach wprowadzających. Obiecałam sobie przecież, że w tym roku nie pozwolę, aby obniżyć swoją prawie idealną średnią. Jeżeli za rok plan z dostaniem się na UCLA ma wypalić, nie mogę pozwolić sobie na ani chwilę nieuwagi. Czas nareszcie skupić się na czymś ważniejszym niż nic nieznaczące wspomnienia sprzed ponad dwóch lat. On już pewnie dawno zdążył o tym wszystkim zapomnieć.

Otwieram zeszyt i zaczynam notować.

— Co tydzień na poniedziałkowe zajęcia będę prosiła was o dostarczenie mi kolejnej części referatu, aby wasza praca była systematyczna. W związku z tym na kolejny poniedziałek proszę was o przygotowanie tematu i krótkiego wprowadzenia do mojej akceptacji.

TranscriptsWhere stories live. Discover now