Rozdział 35

393 36 10
                                    

Tuż o świcie, gdy pierwsza promienie słońca zaczęły wpadać od dormitorium dziewcząt, Helia odkleiła policzek od szyby przyjmując fakt, że jednak udało jej się zasnąć.

Rozejrzała się po pokoju widząc, że Dora i Marlena były już w środku, a każda z nich spała w swoim łóżku cicho pochrapując. Łóżko Lily wciąż było nietknięte, jednak mało obchodziło ją gdzie aktualnie przebywała rudowłosa.

Ophelia nie zamierzała ich budzić, może i nawet nie chciała wiedzieć gdzie były, w końcu miały też swoje sprawy, o których nie musiały jej mówić.

Wyjrzała przez okno zdając sobie sprawę, że słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu a ze skraju lasu w otoczeniu porannej mgły wyszły mało widoczne postacie. Z upływem czasu rozpoznała w nich swoich przyjaciół. Trójka z nich szła na przodzie, dwóch postawnych chłopaków podtrzymywało trzeciego z nich. A tuż za nimi biegł najniższy ledwo dotrzymując im kroku.

Helia zerwała się na równe nogi, wnet niewyobrażalnie zaczęła się o nich niepokoić.

-Remus-szepnęła, zdając sobie sprawę w jakim stanie mogła go za chwilę ujrzeć i zeskoczyła z parapetu chwytając ubrania na przebranie.

W ekspresowym tempie wciągnęła na siebie bluzę i spodnie, po czym szturchnęła Marlenę w ramię próbując ją dobudzić.

-Marl wstawaj-szarpała za rąbek kołdry, którym brunetka owinęła się wokół.

Ta jednak zdawała się nie reagować, tak samo jak chrapiąca do bólu Dorcas. Blondynka wzruszyła ramionami zdając sobie sprawę, że przyjaciółki raczej jej nie pomogą. Szybko związała włosy luźny warkocz i wybiegła z pokoju.

Jej celem było Skrzydło Szpitalne, przeczuwała, że pani Pomfrey przyda się pomoc. Huncwoci z daleka zdawali się sprawiać wrażenie poturbowanych do samych kości.

Dzielące ją od celu korytarze przemknęła w mgnieniu oka, o dziwo nie wpadając na nikogo po drodze. Już po paru minutach stała przed mosiężnymi, drewnianymi drzwiami i bez zawahania pchnęła je przed siebie, wparowując do gabinetu pielęgniarki bez żadnego uprzedzenia.

Podbiegła do Remusa, który leżał na najbliższym łóżku ledwie dysząc. Jego twarz pokryła się mnóstwem nowych ran a ciało drżało, tak jak gdyby był chory i miał naprawdę wysoką gorączkę. Spał, albo po prostu nie chciał nic mówić zaciskając mocno powieki.

-Remusie-dotknęła jego rozpalonego czoła i uśmiechnęła się chcąc dodać im obojgu trochę otuchy.

-Jak widzę mamy gościa-usłyszała za sobą głos pani Pomfrey-Skoro już tu jesteś, to mi się przydasz-podeszła do dziewczyny i podała jej miskę z bandażami i maścią.

Ophelia pokiwała głową zgadzając się praktycznie od razu, przecież byli przyjaciółmi i to do tego najlepszym.

-Ja zajmę się panem Lupinem-poradziła pielęgniarka-Tam za to siedzą ci pozostali, to oni go tutaj przynieśli. Chociaż są tylko zmęczeni, opatrz te obite poliki-wskazała na siedzących naprzeciwko łóżka Remusa Syriusza, Jamesa i Petera.

Helia odwróciła się w ich stronę i również pocieszyła ich swoim uśmiechem. Aż dziwne, że nie zauważyła ich od razu. Jednak jak widać byli równie zmęczeni, bo się siedzieli cicho jak myszy pod miotłą.

-Obiecaliście mi, że nic wam nie będzie- spoważniała i chwyciła Jamesa za policzek zauważając rozciętą wargę i mocno obity łuk brwiowy.

-Trochę poniosło nas w lesie-brunet starał się usprawiedliwić, jednak od razu ucieszyła go ciętym spojrzeniem. Przecież obiecał, że wyjdą z tego bez szwanku.

Wykapany Gryfon • James PotterWhere stories live. Discover now