Rozdział 26

933 75 30
                                    

Zmrok zapadł szybko, jednak nie w domu państwa Potter'ów, który rozświetlony wszystkimi możliwymi światłami, wydawał się jeszcze bardziej przytulny i przyciągający uwagę. Mimo że był dopiero dwudziesty trzeci grudnia, wszędzie roiło się od świątecznych łańcuchów i złocistych lampek. 

Euphemia Potter już od wczesnego ranka z prędkością światła biegała po kuchni przyrządzając wszystkie ulubione potrawy swojego ukochanego syna. W końcu wracał na przerwę świąteczną i kobieta szczerze nie mogła doczekać się aż znów go zobaczy i mocno uściska. James był jej oczkiem w głowie, była gotowa zrobić dla niego dosłownie wszystko. Nie oznacza to jednak, że na wszystko mu pozwalała. Co to, to nie! Mimo że, nigdy nie umiała długo się na niego złościć, przy każdym jego występku nie dawała mu całkowitego poczucia swobody, a kary i szlabany, znając temperament okularnika, były praktycznie codziennością.

Jednak wraz z wybiciem na stojącym w przedpokoju zegarze, godziny siedemnastej, kobieta usłyszała upragniony dźwięk otwierania drzwi frontowych, co oznaczało tyle, że jej syn i mąż właśnie wrócili z Peronu 9 i 3/4. Dlatego też czym prędzej zrzuciła z siebie grafitowy fartuch kucharski i wybiegła na korytarz z ogromnym uśmiechem na twarzy.

-Jamie!-zawołała rozkładając szeroko ręce-Jak dobrze, że już jesteś! Tak strasznie stęskniłam synku.

-Ja też mamo-przyznał i gdy tylko odwiesił puchową kurtkę na wieszak od razu podbiegł do pięćdziesięciolatki, schylił się znacznie i mocno ją utulił.

Ciemnowłosa była przeszczęśliwa, ucałowała oba poliki piętnastolatka i znów przyjrzała mu się uważnie.

-Wymężniałeś przez ostatnie miesiące-zauważyła-I urosłeś, och do diaska jaki ty jesteś wysoki!-zaśmiała się radośnie.

-Daj spokój mamo-przewrócił oczami na tą uwagę.

-Mama ma świętą rację, James-odezwał się Fleamont Potter i wszedł do domu taszcząc za sobą siatki z zakupami-Niedługo zamiast choinki, będziemy na święta przystrajać ciebie-zażartował, czym rozbawił nawet syna-Cześć skarbie-zwrócił się do żony i delikatnie cmoknął ją w policzek-Kupiłem co prosiłaś-oświadczył dumnie wskazując na wypakowane torby.

-A kupiłeś sól?-spytała podpierając się rękami w pasie.

Wiedziała, że to była jedyna rzecz, której nie zapisała na liście zakupów, tylko ustnie przekazała mężowi przed wyjściem. Na pewno zapomniał, znała go za dobrze.

-Cóż...-podrapał się po lekko już siwiejących włosach-W takim razie kupiłem prawie wszystko-dodał i zanim jego żona zdążyła w jakikolwiek sposób skomentować jego zapominalstwo czmychnął w głąb domu kierując się wprost do kuchni-Och jak tu pięknie pachnie!-krzyknął głośno, na co Euphemia wywróciła oczami.

-Podlizuje się jak zawsze-westchnęła i podwinęła rękawy czerwonego świątecznego swetra-Chodź kochanie, nie stój tak w progu! Zaraz podam obiad, zrobiłam twoją ulubioną wieprzowinę-uśmiechnęła się ciepło i już chwilę później zniknęła za ścianą najpewniej znów pędząc do kuchni.

Jednak James mimo tak radosnego powitania przez rodziców, kiedy tylko miał pewność, że żaden z nich go nie widzi odetchnął ciężko i z miną zbitego psa ruszył do jadalni. Zajął swoje stałe miejsce, mniej więcej na środku stołu i zatapiając spojrzenie w dzbanku z sokiem pomarańczowym nie odezwał się ani słowem.

Jedzenie przygotowane przez mamę James'a wyglądało i smakowało wybornie. Kobieta na prawdę idealnie radziła sobie w kuchni i każdy zawsze wychodził z ich domu zadowolony i najedzony do granic możliwości. Tak było też podczas tego powitalnego obiadu, a jedyną różnica było tylko to, że zawsze rozgadany i roześmiany okularnik milczał, niemrawie grzebiąc w swoim talerzu.

Wykapany Gryfon • James PotterWhere stories live. Discover now