Rozdział 13

1.3K 88 14
                                    

Wybiła dwudziesta pierwsza trzydzieści kiedy James Potter wybiegł jak poparzony ze swojego dormitorium i pod pretekstem przetestowania Mapy Huncwotów błądził po całym Hogwarcie, całkowicie nie przejmując się nadchodzącą niebawem ciszą nocną.

Nie wiedząc kiedy nogi same przyniosły go pod bibliotekę szkolną, gdzie droga na mapie niebezpiecznie się urywała i konieczne było wykonanie kilku pomiarów by móc dokończyć ten korytarz. Dlatego też szybko wyjął z kieszeni miarkę i rozpoczął swoją pracę.

Był tak nią pochłonięty, że w pewnym momencie stracił całkowite poczucie czasu i dopiero szmer i kroki dobiegające za drzwi biblioteki wyrwały go z zadumy i pozwoliły by ówcześnie sprzątając cały sprzęt schował się pod swoją peleryną niewidką.

Czyhając za zakrętem uważnie przyglądał się starym drewnianym drzwiom, które zaraz potem otworzyły się z cichym skrzypieniem a ze środka wybiegła grupka dziewcząt z piątego roku w skład, której wchodziła tak dobrze mu znana ruda istota.

-Trochę nam się przedłużyło-zauważyła jedna z dziewcząt, która wnioskując po mundurku, należała do domu Borsuka.

-Nigdy nie jest za późno na naukę-odparła Evans'ówna chowając do torby pergamin i pióro.

-Albo miłość-rozmarzyła się kolejna z nich, w której okularnik rozpoznał Gryfonkę - Emilly Bonnes.

-Miłość nie jest wyznacznikiem zdanych SUM'ow-upomniała rudowłosa a na jej drobnej bladej twarzy pojawiła się lekka irytacja.

-Zrozumiesz, gdy się zakochasz-szatynka machnęła ręką poprawiając ciągle spadającą z ramienia torbę-Albo zgodzisz się wyjść na randkę z James'em-dodała po chwili ze śmiechem.

Słysząc swoje imię instynktownie zaczął bardziej przysłuchiwać się tej rozmowie.

-Potter'em?-prychnęła pod nosem-Po moim trupie. Nigdy jeszcze nie spotkałam takiego idioty jak on. Szczerze sądzę, że byle jaki Ślizgon jest sto razy lepszy niż ten zadufany w sobie czubek.

Obserwujący to z ukrycia, mimowolnie zacisnął ręce w pięści a jego knykcie niebezpiecznie zrobiły się białe. Było mu okropnie przykro, że Lily Evans nie potrafi spojrzeć na niego w żadnym stopniu podobnie, tak jak patrzyła na choćby Snapa. I to chyba właśnie była ta jedyna rzecz, której James Potter cholernie zazdrościł takiemu wyrzutkowi, jakim był w jego podświadomości Smark.

Lily - to było to co ich różniło. Severus miał ją na wyłączność natomiast James nie mógł nawet się do niej zbliżyć, by ta nie odbiegła od niego z krzykiem i wyzwiskami na ustach. Choć może ta gra nie była warta świeczki, tak jak mu się na początku wydawało?

-Ale na pewno o wiele razy bardziej przystojny i charyzmatyczny-jego rozmyślania przerwała wypowiedź Puchonki, na co uśmiechnął się zwycięsko-A ostatnio nawet ci się postawił. Widać, chyba musisz szybciej korzystać ze swoich przywilejów, bo zegar tyka i zbliża się do punktu zero-poradziła wskazując na swój nadgarstek, na którym rzeczywiście widniał srebrny damski zegarek.

-Och dajcie spokój-machnęła lekceważąco ręką-Nie zapowiada się, żeby Potter miał się zmienić. Założę się, że do końca szkoły będzie dosłownie lizał mi buty-dodała nieco ironicznie i zaśmiała się udając złowieszczą wiedźmę, czym rozbawiła swoje rozmówczynie.

Oczywiście nie wiedziała, że siedzący dosłownie trzy metry dalej James dokładnie słyszał wszystkie jej słowa, które dotknęły go szczerze i niesamowicie boleśnie. I choć przedtem zdawał się być w niej kompletnie zauroczony, teraz czuł jak to bezsensowne uczucie powoli zaczyna w nim wygasać.

Cierpliwie odczekał aż dziewczęta odbiegną w tylko im znanym kierunku i wyszedł z ukrycia. Stając po środku korytarza, w jasnym blasku księżyca James Potter po raz pierwszy w życiu poczuł się na prawdę samotny i było to najgorsze uczucie, jakie kiedykolwiek do tej pory czuł.

Wykapany Gryfon • James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz