I

1.1K 44 29
                                    

- Peter! Peter! Nie śpij! Wiesz co dzisiaj jest - obudził mnie donośny głos Lizzie - dziewięciolatki, która trafiła tu stosunkowo niedawno i jeszcze wierzy w szczęśliwe życie? - No Peter... Nie mów, że nie pamiętasz. Mają przyjść jacyś ważni ludzie i może ktoś Nas weźmie.

Super. Zapomniałem kompletnie. Przyjdą jakieś typki i będą oglądać osierocone dzieci jak na wystawie klocków Lego, po czym sobie pójdą i zostawią te biedne dzieciaki z problemami psychicznymi do końca życia. Dni otwarte w sierocińcu są kompletnie bez sensu. I co ja mam tym ludziom kurwa powiedzieć? „Siema, mam zrytą psychę, nie wytrzymacie ze mną, ale weźcie mnie stąd, bo tu się nie da zabić"? Do psychiatryka by mnie posłali. Chociaż może się nadaję, nie wiem. Tylko tam serio nie dałoby się zabić.

- Nie sądzę żeby mnie ktoś wziął, ale za to Ciebie na pewno - odpowiedziałem z uśmiechem podnosząc się i poprawiając kołnierzyk od sukienki Lizzie.

- Tak myślisz?

- Oczywiście. Jesteś cudowną, wesołą, śliczną i urokliwą dziewczynką, która cieszy się każdym dniem. Dlaczego mieliby nie zaopiekować się Tobą?

- Nie wiem, czy jestem wystarczająca... Jestem tu, odkąd pamiętam. Boję się własnego cienia, za dużo mówię i nie przeżyłabym bez Ciebie. Co ja zrobię, jak będziesz miał szesnaście lat i stąd wyjedziesz?

- Heej... Chodź tu - wyciągnąłem ręce i przytuliłem do siebie Lizzie - Jesteś nawet bardziej niż wystarczająca. Jak ktoś tego nie docenia, to Ty się tym nie przejmuj. On powinien.

Czasem dziwię się, że w tak krótkim czasie dzieci tu dorastają. Staliśmy (a bardziej Lizzie stała, bo ja musiałem przykucnąć), więc na środku mojego i Josha pokoju, i trwaliśmy w uścisku.

- To co? Robimy tą matmę - na widok miny Lizzie zaśmiałem się, na co otrzymałem nie za mocny cios w brzuch. - No co się tak patrzysz? Musisz to zaliczyć, jeśli chcesz zdać do następnej klasy.

- Ale ja nie chcę tego robić. To jest trudne.

- Jak będziesz tak sobie wmawiać to będzie jeszcze trudniejsze.

- A możemy to zrobić jutro? Skoro dzisiaj ma ktoś przyjść to może lepiej jutro się z tym pomęczyć...

- Jedno zadanie. Dzisiaj. Jutro reszta. Możemy się tak umówić - kiwnęła lekko głową na znak zgody? - Dobra. No to ja zaraz zejdę do Ciebie, tylko się ubiorę. Kojarzysz, o której mają przyjść Ci ludzie?

- Pani Isabella mówiła, że po jedenastej.

- No to akurat mamy godzinkę.

- Ale musisz jeszcze posprzątać w pokoju, ja muszę posprzątać w pokoju, jest tyle rzeczy do zrobienia...

- Matma też. To tylko jedno zadanie. Widzimy się za piętnaście minut, a tymczasem Cię wyproszę, bo muszę się ubrać - odpowiedziałem, niemal natychmiast wypraszając za drzwi młodszą od siebie dziewczynę.

Zatrzasnąłem szybko drzwi i spojrzałem na łóżko Josha, które jak zwykle było puste. Nie sądzę, żeby zjawił się dzisiaj na tym spotkaniu i chociaż w praktyce wiem o Nim tylko jak się nazywa, to mimo wszystko jakoś mi szkoda. Tak po prostu.

Założyłem jakieś spodnie dresowe i t-shirt, a na to czarną bluzę z białym napisem „Star Wars". Po chwili wyszedłem szybko z pokoju i od razu skierowałem się do „salonu". Minąłem się z kilkoma wychowawczyniami i znajomymi i wszedłem do kuchni od razu chwytając za miskę, łyżkę i jakieś kolorowe płatki. Z lodówki wyjąłem mleko i po przygotowaniu posiłku oparłem się tyłem o blat i zacząłem jeść z dobijającym uczuciem pustki. Miałem jeszcze siedem minut do rozpoczęcia moich „niezawodnych korepetycji dla dzieciaków z problemami", czyli kilkugodzinnego tłumaczenia matmy połowie osób z sierocińca (niestety mat-fiz zobowiązuje). Lubię matmę, ale nie mam cierpliwości, żeby ją komuś tłumaczyć. Zazwyczaj zaczynam od Lizzie, bo z Nią jeszcze mam jakieś tematy do rozmowy, które można wpleść pomiędzy tłumaczenie i mimo swojego nastawienia, całkiem szybko łapie, o co chodzi. Gorzej już z całą resztą. Na szczęście do tego piątku nauczyciele wystawiają już ostateczne oceny końcoworoczne, więc będę mógł odpocząć od tych dawanych przeze mnie korków.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now