Rozdział dwudziesty ósmy

1.4K 34 1
                                    

Nikołaj

Wciągnąłem Cypriana w uliczkę dysząc ciężko. Nie robiłem tego pierwszy raz, ale tym razem ledwo nam się udało. Chcociaż jeszcze wszystko jest możliwe.

– Chodź. – Przyjaciel zaczął ciągnąć mnie za ręka. Schowaliśmy się za koszami w tym samym momencie gdy w uliczce przystanęli mężczyźni.

– Przepraszam, widziała pani dwóch chłopców.

– Nie, nikogo nie widziałam. – Wychyliłem się dyskretnie obserwując jak mężczyzna w marynarce wyrywa sobie włosy z głowy.

– Kurwa! – Cyprian pociągnął mnie do tyłu kiedy mężczyzna kopnął jakąś butelkę, która zatrzymała się niedaleko nas.

– Może pobiegli dalej. – Do pierwszego mężczyzny dołączył drugi, ale ten był o wiele bardziej zmęczony. Oparł ręce na kolanach oddychając szybko. – Przecież to dzieciaki mogli schować się wszędzie.

– Oświeć mnie do kurwy, a nie mówisz to czego zdołałem się już domyślić. – Głosy zaczęły się oddalać, a my odetchnęliśmy z ulgą.

Oparłem się o ceglaną ścianę i spojrzałem na Cypriana, który szczerzył się jak głupi. Z kieszeni swojej ciemnej bluzy wyciągnął portfel, który jakimś cudem udało nam się zwinąć. To nie nasza wina, że ten gach wlazł w garniturku na jedną z najgorszych dzielnic Warszawy, sam się o to wręcz prosił aby ktoś mu coś zakosił. Powinien cieszyć się, że tylko mu portfel zabraliśmy. Mógł trafić na kogoś innego, a wtedy nie biegałby po mieście tylko leżałby w szpitalu.

Cyprian otworzył portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. Z trzy karty bankowe jakieś wizytówki, numery telefonów, ale to nas nie interesowało. Może komuś by się to przydało, ale nie nam. Po co nam karty kredytowe, skoro nawet nie znaliśmy pinu. W końcu Cyprian dokopał się do kasy. Wyciągnął banknoty, a z każdym kolejnym papierkiem jego oczy robiły się coraz większe. Wiadomo było, że będzie miał o wiele więcej niż inni, ale tego to nawet ja się nie spodziewałem.

– Trzymaj. – Cyprian rozdzielił kasę na pół i podał mi jeden zwitek. Wsunąłem go w kieszeń spodni upewniając, się że aby na pewno nie wyleci.

– Jakby co to dzwoń. – Przybiliśmy piątkę i każdy zaczął iść w swoją stronę.

Cyprian nasunął kaptur swojej bluzy na głowę i gdy tylko wyszedł z uliczki puścił się pędem w kierunku swojego domu. Gdy tylko zniknął mi z oczu zsunąłem daszek czapki i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Nie zrobiłam nic gdy radiowóz przejechał obok mnie. Szedłem normalnie nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Cyprian był już pewnie dobry kawałek stąd, więc nie musiałem się bać, że go złapią. To niby on był starszy, ale to ja zazwyczaj pilnowałem nas obydwóch. Skręciłem w uliczkę i dopiero gdy upewniłem się, że nie było tu zbytnio ludzi pobiegłem w kierunku swojego domu.

Już gdy wbiegłem na naszą posesje i przystanąłem na małym ganku, czułem że coś tutaj nie pasowało. Niby wszystko było tak jak powinno być, ale jednak...

– Mamo! – Zamknąłem za sobą drzwi i rozejrzałem się szukając mojej rodzicielki. Kazała mi wrócić wcześniej, twierdziła, że to coś ważnego, a teraz jej nie było. – Mamo!

– Nikołaj uciekaj! – Wyprosotwałem plecy słysząc łkający głos mamy dochodzący z salonu. Powoli ruszyłem w tamtą stronę, choć coś mówiło mi aby uciekać jak najdalej.

– Dlaczego musisz wszystko psuć? Dlaczego? Zapowiadało się tak ładnie. – Zatrzymałem się w wejściu do salonu, choć chciałem podbiec nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

Diabelski dotyk |Where stories live. Discover now