Mogę skupić się na nauce. Nawet, jeżeli on jest tutaj fizycznie, będę po prostu dawać z siebie wszystko i wytężać swoją uwagę w taki sposób, aby zapomnieć o jego obecności. To nie może być aż tak trudne, prawda? Uśmiecham się pod nosem. Mam już swoją strategię. Może jednak wszystko się ułoży, to przecież nie koniec świata, a z resztą...

— Każdy z was będzie w parze z osobą siedzącą w tej samej ławce.

Wstrzymuję oddech.

EMMETT

No już, odezwij się do niej. Powiedz coś, cokolwiek.

— Kopę lat...?

Serio? "Kopę lat"? Naprawdę nie mogłem wpaść na cokolwiek innego? No tak, ten dzień naprawdę nie mógłby być lepszy. Bez wahania umieściłbym go w mojej top dziesiątce.

Nasze spojrzenia w końcu się spotykają, a ja przez chwilę zapominam o tym, jak oddychać. Kurwa, te zielone tęczówki.

Pamiętam, że kiedyś patrząc w jej oczy byłem w stanie bez problemu wyczytać, co tak naprawdę czuje i o czym myśli. Kiedyś znałem ją aż za dobrze. Kiedyś rozumieliśmy się bez słów. Ale teraz patrzy na mnie, a jej twarz nie ma żadnego wyrazu. Nawet gdybym bardzo chciał, nie byłbym w stanie rozgryźć, co siedzi w jej głowie.

— Nie wiedziałam, że wróciłeś do miasta. — Przełyka ślinę i zaczesuje kosmyk blond włosów za ucho.

Jak mam się zachować?! Prawda jest taka, że chcę ją przeprosić. Nie tylko chcę, ale wiem, że wręcz powinienem. Za to, że wyjechałem. Za to, jak wyglądała nasza ostatnia rozmowa.

Za wszystko.

Ale nie mam pojęcia, jak by na to zareagowała. Minęły już w końcu dwa lata i nie zdziwiłbym się, gdyby chciała oddzielić przeszłość grubą kreską i puścić w niepamięć to, co się pomiędzy nami wydarzyło.

— Tak, ja... — Przez chwilę milczę, zastanawiając się nad odpowiedzią. — Wróciłem dosyć niedawno.

To nie do końca prawda. To mój pierwszy dzień w liceum, ale jestem w mieście już od około miesiąca. Przez ten czas starałem się jednak za bardzo nie pokazywać, aby uniknąć spotkania niektórych osób i niezręcznych spojrzeń oraz rozmów. Wypieranie pewnych rzeczy z pamięci przez ostatnie dwa lata szło mi bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że nikt jeszcze nie dowiedział się o moim powrocie do Portland. Cóż, przynajmniej tak było do momentu, w którym przekroczyłem próg sali. Coś mi mówi, że wieści o moim powrocie rozniosą się teraz z prędkością światła.

Wraz z wyjazdem postanowiłem zapomnieć o wszystkim i o każdym, kto był częścią mojego dotychczasowego życia. To wydawał się być plan idealny. Czysta kartka, czyli ucieczka od konsekwencji swoich zachowań. A jednak jestem tu z powrotem. I jak się okazuje, przeszłości nie można tak po prostu wyrzucić.

— To mój numer telefonu, w razie czego. Nie wiem, czy nadal go masz.

Mam ochotę się zaśmiać, bo może i nie mam go w kontaktach, ale nie muszę nawet patrzeć, bo przecież znam go na pamięć. Nie zliczę, ile razy w przeciągu ostatnich dwóch lat wybierałem dobrze znany mi rząd cyfr, po czym rezygnowałem z wykonania połączenia.

Rozlega się dźwięk dzwonka na przerwę.

— Skontaktuj się ze mną dzisiaj, to omówimy szczegóły referatu — mówi, po czym wrzuca do torby zeszyt i wstaje z krzesła. Przyglądam się jej sylwetce, kiedy odchodzi. Przez ten czas faktycznie się zmieniła. Jest kilka centymetrów wyższa, chociaż zawsze była dość wysoka. Jej blond włosy teraz są krótsze i chyba je rozjaśniła. Ma na sobie niebieskie dzwony i szary, przylegający T—shirt. Mój wzrok zatrzymuje się na jej biodrach.

Muszę zapalić.

Wychodzę na dziedziniec, gdzie uderza mnie chłodne, wczesnowiosenne powietrze. Naprawdę do ostatniego momentu głupio liczyłem na to, że jakimś cudem przetrwam ten semestr nigdy na nią nie wpadając. Tak byłoby najłatwiej dla nas obojga i chyba dla całego wszechświata. Że też musiałem zapisać się akurat na te zajęcia.

Tak bardzo nie chcę myśleć o naszej ostatniej wspólnej nocy. Nie chcę, ale to wspomnienie zakotwiczone jest w moim umyśle tak mocno, że prawdopodobnie nie pozbędę się go już nigdy. Dwa lata temu, wczesną wiosną... to chyba był marzec.

Siedzieliśmy na plaży przy rzece niedaleko mostu Fremont. Pod nami rozłożony był koc, a na nim kilka pustych butelek po piwie oraz jedna niemalże wykończona butelka wódki. Powoli zapadał zmrok, w oddali co jakiś czas było widać tylko osoby wyprowadzające na spacer swoje psy. Na ciemnoszarym niebie co chwila pojawiały się nowe gwiazdy.

Położyła mi głowę na ramieniu. Nie robiła tego zbyt często. Rzadko w ogóle mieliśmy jakiś kontakt fizyczny, chyba, że po alkoholu. Sam do końca nie wiedziałem, jak się z tym czuć.

— Powiedz mi, Emmett... — Lubiłem, kiedy wymawiała moje imię. Chociaż go nie lubiłem, bo było dla mnie po prostu zbyt wymyślne i niepotrzebnie nietypowe, w jej ustach brzmiało naprawdę dobrze. Jakbym był kimś lepszym. Kimś wyjątkowym.

— Ta—ak? — zaczkałem. Alkohol w mojej krwi sprawiał, że czułem się trochę jak na karuzeli. Wiedziałem, że bełkoczę. Ale wiedziałem też, że oboje byliśmy w takim stanie, że nikomu to nie przeszkadzało, więc nie starałem się na siłę ukrywać mojego stanu.

Nagle spoważniała. Zamilkła, zaciskając usta w cieniutką linię i wpatrując się w księżyc unoszący się nad taflą wody. Podniosłem prawą rękę z zamiarem pstryknięcia ją w nos i wtedy poczułem, że tracę równowagę, więc złapałem ją w talii. Razem opadliśmy na koc. Dopiero wtedy zauważyłem wszystkie gwiazdy. Miliony gwiazd nad nami. Prawie, jakby świeciły tylko dla nas.

— Emmett? — Położyła się na boku, twarzą skierowana w moją stronę. Kilka kosmyków jej włosów opadło niesfornie na jej czoło. Powtórzyłem jej czynność. Nasze twarze były naprawdę blisko siebie, chociaż co chwilę rozmazywał mi się obraz. Próbowałem go wyostrzyć. W tamtej chwili bardzo chciałem widzieć ją jak najlepiej.

Pomyślałem sobie wtedy, że pierwszy raz jesteśmy w tak intymnej sytuacji. Pierwszy raz mogłem jej się przyjrzeć z tak bliska. Miała nieoczywiście zielone oczy. W zależności od światła były bardziej szare lub intensywne, ale zawsze błyszczały, kiedy opowiadała o czymś, co kochała.

Wtedy patrzyła prosto na mnie i błyszczały bardzo niebezpiecznie.

— Co tak właściwie jest między nami?

Przygaszam tlącego się papierosa podeszwą buta. Do rozpoczęcia kolejnych zajęć pozostało jeszcze kilka minut. Na moje szczęście są w tym samym budynku, dzięki czemu przy odrobinie szczęścia tym razem się nie spóźnię.

Udaję się więc w stronę korytarza. Kiedy przechodzę obok klatki schodowej, nagle ją zauważam. Stoi z grupką swoich przyjaciółek. Jedną z nich pamiętam jeszcze z czasów liceum, chociaż za nic nie jestem w stanie przypomnieć sobie jej imienia. Ma rude włosy i właśnie rzuca mi mordercze spojrzenie. Druga z nich, brunetka, też wydaje się znajoma. Julia też na mnie patrzy. Jeszcze kilkanaście minut temu jej spojrzenie było chłodne i nasycone obojętnością, a tym razem na jej twarzy maluje się smutek. Wydaje mi się, że może mieć rozmazany makijaż.

I nagle czuję się, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch. Przecież ja nigdy nie chciałem jej skrzywdzić. Byłem jeszcze dzieciakiem, który nie wiedział nic o życiu. I to wcale nie jest tak, że się teraz usprawiedliwiam, bo moje zachowanie było okropne i gdybym tylko mógł, cofnąłbym czas i zrobił wszystko inaczej. Zasługuję na to, żeby się tak czuć. W przeciwieństwie do niej.

Zanim odwracam wzrok widzę, jak jedna z koleżanek obejmuje ją i zaczyna prowadzić w przeciwną stronę.





TranscriptsWhere stories live. Discover now