Rozdział ósmy

146 11 100
                                    

Po korekcie

Uciekaliśmy przed jakimś potomkiem dinozaura czy czym było to cholerstwo które nas goniło. Jakimś cudem uciekaliśmy, ale czułam, że taka passa nie potrwa zbyt długo.

No i wykrakałam.

- Dasz radę! - krzyknął Lloyd, pomagając mi stanąć po moim upadku. Mój talent do wywalania się jest niesamowity.

Po prostu nie wierzyłam, kiedy zlecieliśmy do jakiegoś dołu. Przyznaję, bolało, ale liczyłam przynajmniej uda nam się tu ukryć.

To coś przeszło. Byliśmy względnie bezpieczni. Jakoś się stamtąd wydostaliśmy.

- Jak tam, w porządku? - spytałam, mając na myśli jego rękę. Jakoś tak te jego jęki nie były przekonujące.

- Jasne, daj mi... Daj mi chwilę - odparł, ale nie było to zbytnio przekonujące. Podeszłam do niego.

- Mogę zobaczyć? - to w sumie bardziej takie pytanie retoryczne, bo nawet nie czekałam i nie liczyłam na odpowiedź. Poprawiłam mu tą mapę którą miał usztywnioną rękę - I co, lepiej?

- Yyy... Pewnie... Blisko bardzo... Znaczy że... Słodko... Yyy, w sensie... Dzięki - gdybym mogła, pierdolnęłabym mu w tamtym momencie śmiechem w twarz. Ale byliśmy bardzo blisko celu, nie mogłam się teraz poddać i wyjść z roli.

- A powiedz mi, czy my aby na pewno dobrze idziemy? - no co, to nie ja tu sprawdzałam mapę, więc musiałam być na bieżąco.

- No raczej! Jeśli mapa jest dobra, to zaraz powinna być rzeka, o, tam gdzieś! - przy ostatnim zdaniu wyjął miecz z ziemi i zamachnął się nim, pokazując kierunek -Rzeka zaprowadzi nas prosto do trzeciej maski. Do świątyni Oni.

- Ehh... Sama nie wiem Lloyd. A może jednak wracajmy, co? Może warto odnaleźć resztę. Sam rozumiesz, ręka cały czas cię boli, a my jesteśmy tu sami... - wymyśliłam to na poczekaniu. O ile zazwyczaj myślę trochę wcześniej, przewidując sytuacje, o tyle wtedy szłam na żywioł, bo wydawało mi się głupie odciąganie od znalezienia maski, ale zdałam sobie sprawę że wtedy wyjdę na przestraszoną damulkę. Obrałam więc taką strategię, mając nadzieję że zielony się nie wycofa.

- Ale radzę sobie jakoś. Nie, nie wracamy, nie ma na to czasu! - dobra, udało mi się! Jak zwykle zresztą - Jeśli Synowie Garmadona pierwsi znajdą tę maskę, będą mieli wszystkie!

- No dobrze - westchnęłam z udawanym zmartwieniem - Ale umawiamy się, że teraz się oszczędzasz a ja prowadzę, dobra?

Przedzieranie się przez chaszcze to nie jest wymarzone zajęcie, ale tyle poświęciłam dla tych masek, że to był pikuś.

Przedzieraliśmy się już z pół godziny, nie zamieniając ani słowa. Zielony jednak postanowił się odezwać.

- Całe życie siedziałaś w pałacu a tu proszę, tego się nie spodziewałaś - trochę tak z dupy, ale ładna okazja do nagadania mu bzdetów. No i oczywiście nie przesiedziałam życia w pałacu, po pierwsze byłam ich 'córką' nawet nie pół życia, po drugie przebywałam głównie w innym domu. Ale gdyby to wiedział, nawet gdybym poręczyła mu, że nie jestem tak okrutna jak połowa jego mieszkańców, panicznie by się mnie bał. A nie mógł się bać...

- Że będę się przedzierać przez dżunglę? Niespecjalnie. Ale o spotkaniu z tobą, mój towarzyszu, marzyłam od zawsze - odwróciłam się i milutko uśmiechnęłam. Lloyd się oczywiście zarumienił, ale ja już się przyzwyczaiłam.

- No to ten, według mapy zaraz powinna być Czarna Rzeka - serio? Kto nadaje te nazwy. Brzmią niezwykle zachęcająco - Jeszcze coś, co się nazywa Ścieżka Dusiciela i jesteśmy.

Rejestr zabójstw || Ninjago || LlorumiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz