Rozdział drugi

266 16 38
                                    

Po korekcie

No i miałam wykładzik. Hutchins naskarżył moim rodzicom. Bo tak powinnam o nich mówić. No właśnie, powinnam. Znowu to słowo. Tylko muszę i powinnam.

- Coś ty sobie myślała?! - krzyczał cesarz.

- No właśnie, cesarska córka! Czy ty już do reszty oszalałaś, dziecko?! - dorzuciła swoje trzy grosze cesarzowa. Chciałam odpowiedzieć, że właśnie tak, że jestem szalona do szpiku kości, ale pewnie znowu by powiedzieli że opowiadam głupoty i żebym nie mówiła bzdur.

- Nie rozumiesz, że nie możesz uciekać z pałacu, jeszcze z jakimś chłopakiem i wałęsać się z nim po mieście?! No nie wypada po prostu! - serio, to jest jakiś chłopak?! Jakiś?! Kogo oni niby chcą? Większość rodzin królewskich jest wielka, więc czy lepiej żebym przyprowadziła kogoś kto ma królewską krew i nic poza tym, żadnej realnej władzy, czy chłopaka z wpływami, osobę którą zna cały nasz kraj? Ich wymagania są durne, nierealne i związane z jakimiś pierdolonymi zabobonami.

- Poza tym, to przecież niebezpieczne... - czy ta kobieta może już nie udawać, że mnie kocha, że jej zależy, że się martwi. Oni chcą tylko wychować politycznego pionka, posłusznego wszelkim rozkazom, zwykłą marionetkę. Ale ja się nie dam, wiedziałam to od kiedy tu trafiłam. Wiedziałam że nie dam się im, systemowi, nikomu. I że nie poddam się w dążeniu do zemsty.

- To nie jest jakiś chłopak! - z czego ja się tłumaczyłam i najlepsze pytanie, czemu wyjaśniałam jego. Ten dom mnie psuje, nie było innego wyjaśnienia na moje zachowanie.

- Ty jesteś księżniczką, on nie jest księciem! - o tym właśnie mówię cały czas. Jakieś bajkowe wymagania, które w obecnym świecie są bez sensu. Kiedyś prawie każdy gród czy jakaś inna osada miały swojego księcia, który był na ożenek, który poszukiwał księżniczki, wtedy można było mieć takie wymagania, ale nie teraz, kiedy książąt jest jakaś marna garstka, a ci którzy są to głownie jakieś osóbki które nic nie znaczą, ale gdzieś tam wywodzą się z królewskich rodów.

- Przebaczcie mi. Przyniosłam wstyd rodzinie... I temu domowi - mówiłam, żeby okiełznać gniew mężczyzny, udobruchać kobietę. Wtedy puszczą mnie wolno, a ja będę mogła się wyżyć, bo jeśli nie, to zaraz kogoś z nich bym do cholery uderzyła.

- Nie kochanie - nie zesraj się - Nie gniewaj się na nas, ale dobrze wiesz, że każdy ma swoje przeznaczenie. Należysz do pałacu, okiełznaj więc swoje serce. Wiesz, że tak trzeba - podszedł do mnie i próbował pocieszyć, a następnie przytulić. Wyszarpnęłam się jednak i uciekam, zanosząc się płaczem. Pewnie wyglądałam, jakbym przeżywała jakieś załamanie, a ja płakałam z wściekłości. Żalu i wściekłości. Oni tylko odsuwali mnie od planu, wszystko niszczyli i mówili, czego mi nie wolno. Niedługo wszystko będzie mi wolno, niezależnie od ceny jaką przyjdzie mi za to zapłacić. Moja wolność ponad wszystko.

I muszę się nauczyć jednej zasady. JA PONAD WSZYSTKO.

...............................................................

Gdy wybiegałam z tej głupiej sali zobaczyłam Lloyda. Ten jedynie próbował mnie zatrzymać, mówić moje imię, takie tam. Usłyszałam jeszcze głos pouczającego go Hutchinsa. Jego też muszę albo zlikwidować, albo jakoś zwerbować, ale po fakcie, jeśli nie uda mi się go usunąć.

- Jeśli nie chcesz mieć kłopotów, trzymaj się od księżniczki z daleka - powiedział i, sądząc po krokach, któryś z nich odszedł. Pewnie Hutchins, ale nie mogłam być pewna. Pobiegłam do piwnicy, potem przeszłam przez parę zakrętów i dotarłam do drewnianych schodów, pnących się wysoko w górę. Zaczęłam się po nich wspinać by dotrzeć do miejsca, w którym oficjalnie skończę z Jadeitową Księżniczką i przejdę do Harumi. A może nawet lepiej... Do Ciszy.

Rejestr zabójstw || Ninjago || LlorumiWhere stories live. Discover now